Za kilka tygodni minie kolejna rocznica śmierci wielkiego muzyka, wspaniałego kompozytora, miłośnika opery oraz genialnego nauczyciela. Spod jego smyczka wyłoniły się takie gwiazdy ówczesnych czasów, jak Beethoven, Liszt czy Schubert. Antonio Salieri, bo to o nim mowa, zapisał swoją twórczością wiele kart historii, jednakże nie zawsze w taki sposób, w jaki planował. W wieku 24 lat został dworskim dyrygentem trupy operowej. W całej swojej karierze zapisanych na koncie miał ok. 40 oper. Jednakże kluczowym elementem w jego życiu, a także i po nim, była przyjaźń z Mozartem. Wiele źródeł wskazuje na drugoplanową rolę, jaką odgrywał Salieri przy boku Mozarta. Twórczość Antonio rzekomo została przyćmiona przez geniusz Wolfganga. Salieri, żyjąc w cieniu swojego o kilka lat młodszego kolegi, został nawet posądzony o przyczynienie się do jego śmierci. Zarzut ten nigdy nie został udowodniony, jednakże wystarczyło zasiać ziarno niepewności wokół włoskiego muzyka, aby historia zrobiła swoje. Wiktorem Frankensteinem mitu o zabójczej roli Salieriego okazał się Puszkin, którego literacką fikcję podchwycił w latach 80. czeski reżyser Milos Forman. Jego film „Amadeus", ukazujący życie bohaterów w XIX wieku, utrwalił w kinowej publiczności przekonanie, że za śmiercią austriackiego klawiszowca stał właśnie Włoch z polskimi korzeniami (dziadek Antoniego miał polskie pochodzenie). Jak było naprawdę, tego raczej się nie dowiemy, jednakże jedno wydaje się pewne, iż Salieri był drugi.
Podobne odczucie może mieć także fiński wirtuoz, wprawdzie nie skrzypiec czy klawesynu oraz niemający nic wspólnego z zatruciem rtęciowym (jedna z przyczyn śmierci Mozarta). Drugi, zazwyczaj kończył wyścig na tym miejscu, był kierowca najbardziej spektakularnej dziedziny motosportu F1 Valtteri Bottas. Ten jeszcze młody kierowca wprawdzie dalej umiejętnie kręci kółkiem w stajni dowodzonej przez Toto Wolffa, jednakże początek tego sezonu zapowiada zmiany w dotychczasowej hegemonii Mercedesa. W ostatnich dwóch latach fiński sportowiec okazał się jednym z najlepszych na świecie, jednakże w klasyfikacji generalnej musiał zaakceptować wyższość Hamiltona. Najbardziej w pamięci utkwił GP Rosji w 2018 r., kiedy to Bottas, przy użyciu końcówki swojego wydechu, przez dłuższy czas karmił Brytyjczyka węglowodorami, trójtlenkiem siarki czy dwutlenkiem węgla. Hamilton, będąc holowanym przez szybszego kolegę ze wspólnej stajni, znalazł jednak sposób, aby pokazać Finowi środkowy palec. Za sprawą team orders Valtteri został zmuszony do przepuszczenia Lewisa, cementując tym samym swoją drugorzędną rolę w zespole. Drugi – ponownie drugi.
„We wszystkim byłem drugi". Tych słów zwykł nadużywać Adaś Miauczyński. Ta tragikomiczna postać, wymyślona przez reżysera M. Koterskiego, podbiła serca wielu kinomaniaków. Przedstawiciel inteligencji, pełniący różne role zawodowe, dla niektórych stał się medium dla wyrażenia swoich obsesji, strachu czy też odgrywanej roli w życiu. Zapewne zabrakło w niej roli inwestora, który musi zmagać się z uciekającym rynkiem, czy też walczyć z inwestorem instytucjonalnym. I bynajmniej nie chodzi tu o jego przegraną pozycję, ale o miejsce, jakie zajmuje na finansowym parkiecie. Wprawdzie kluczowym założeniem finansów jest to, że rynki są efektywne i każda dostępna informacja ma swoje odzwierciedlenie w obecnej wycenie akcji. Jednakże rzeczywistość jest zupełnie inna i to wcale nie z korzyścią dla przysłowiowego Kowalskiego. Teza, iż nikt nie jest w stanie przewyższyć rynku, posiadając i wykorzystując te same informacje (nie uwzględniając szczęścia czy klasycznego pecha), w praktyce wydaje się być fałszywa. Analizując transakcje, ruchy słupków wolumenowych i obroty dotyczące poszczególnych aktywów, „zdarza się" wyłapać z wykresu te momenty, które poprzedzają późniejsze informacje i wystrzał cenowy. Oczywiście istnieją takie wytłumaczenia, jak gruby paluch na klawiaturze kupującego, jednakże na rynkach – pomyłki czy filantropia – są tak samo prawdopodobne, co ponowne zablokowanie Kanału Sueskiego.
Gracze giełdowi, śledzący zarówno informacje ze spółek, jak i notowania akcji swoich faworytów, narażeni są na analizowanie zniekształconych wykresów. Inwestor instytucjonalny ma decydujący wpływ za kształt wykresu akcji danej spółki. Dzienne obroty rzędu kilkuset tysięcy złotych nie stanowią żadnego problemu, aby zarządzający TFI, OFE czy AM, za pomocą transakcji, doprowadził np. do wybicia kluczowych wsparć czy też linii trendu. Potrzebna formacja G&R, aby wystraszyć drobnych inwestorów? Proszę bardzo – kilka czy kilkanaście sesji i akademicka struktura wisi na ekranie. Może coś harmonicznego? Albo z Fibo? No problem. Z punktu widzenia drobnego gracza ważne jest zastosowanie filtrów, które pozwalają na przeczekanie newralgicznych momentów na wykresie. Ważne jest także inteligentne wykorzystywanie zleceń stop loss, tak aby nie łapać poziomów, lecz nowy impuls. Obejdzie się nawet bez mocy obliczeniowych Fugaku – wystarczy umiejętne oko i wprawa w ustawianiu SL. Wówczas bycie drugim (tuż za inwestorem instytucjonalnym) niekoniecznie będzie pozbawione endorfin. A syndrom Salieriego pozostanie obcy.