Ostatnie tygodnie na rynkach finansowych to przede wszystkim okres silnego wzrostu rynkowych stóp procentowych, głównie w Stanach Zjednoczonych. Rentowności 2-letnich obligacji rządowych wzrosły w okolice poziomu 1 proc. – wciąż niskiego, ale najwyższego od początku pandemii. Wyprzedaż papierów i dowartościowanie gotówki (wzrosły stawki rynku pieniężnego) to efekt serii jastrzębich komunikatów oraz wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej Rezerwy Federalnej. W tym ostatniego sprawozdania prezesa Fedu J. Powella przed Kongresem. Mówił on do senatorów o gospodarce z pełnym zatrudnieniem, ale ze zbyt wysoką inflacją. Dał jednoznacznie do zrozumienia, że ukres ultrałagodnej polityki pieniężnej dobiegł końca. Rynek zaczął niemal w pełni dyskontować już nie dwie, trzy, ale cztery, a nawet pięć podwyżek stóp po 25 pb. w tym roku.
Jak się jednak okazuje, w okresie czterech–sześciu tygodni przełomu lat, w którym doszło do wyraźnego zaostrzenia retoryki Fedu, amerykańska waluta nie zdołała zyskać na wartości, a nawet lekko straciła względem szczytów siły z końca listopada. W tym samym czasie złoty zyskał do dolara ok. 5 proc.; kurs USD/PLN spadł z okolic 4,20 do nieco poniżej 4,00.
Jest to z pewnością dla wielu spore zaskoczenie. Dolarowi entuzjaści wciąż czekają na spodziewany przez nich, dalszy marsz amerykańskiej waluty na kolejne szczyty na bazie oczekiwanych wyższych stóp procentowych Fedu. Lecz w ślad za coraz śmielszymi projekcjami i wycenami ilości podwyżek nie widać aprecjacji dolara. I może jej nie być.
Rzecz w tym, że choć polityka pieniężna w USA będzie z pewnością wkrótce istotnie ciaśniejsza, równie silne, o ile nie silniejsze podwyżki stóp zaaplikują także inne banki centralne. Zresztą w przypadku walut koszyka emerging markets (EM) już to ma miejsce. Stopy procentowe w wielu krajach zostały podniesione o kilkaset punktów bazowych. W Polsce, choć wciąż na razie relatywnie niewiele, już o 210 pb. A rynek spodziewa się kolejnych 200. Co istotne, są to realne, już wykonane i funkcjonujące decyzje, a nie projekcje, które mogą, ale wcale nie muszą, zostać zrealizowane.
I tu powoli dochodzimy do sedna. Fed zabiera się do podnoszenia stóp bardzo późno. Gospodarka już od wielu miesięcy jest przegrzana. Od kilkunastu funkcjonuje w warunkach silnego szoku popytowego wywołanego efektem jojo po pandemii, gigantycznymi transferami z zakresu polityki fiskalnej i superluźną polityką pieniężną. Od dobrych kilku miesięcy panuje pełne zatrudnienie, miejsc pracy jest więcej, niż chętnych ją podjąć, bezrobocie kształtuje się poniżej stopy naturalnej (NAIRU), co wzmogło presję na wzrost wynagrodzeń i inflację.