Gdańska spółka ma najwięcej umów długoterminowych na odbiór zielonych certyfikatów, których cena w kontraktach jest powiązana mnożnikiem z poziomem opłaty zastępczej (do tej pory była ona stała i wynosiła 300,03 zł/MWh, ale nowela uzależnia ją od ceny rynkowej, a ta mocno spadła).
– Spółka bardzo agresywnie pozyskiwała inwestorów zielonej energii, nie tylko na swoim terenie, ale też spoza obszaru swojej dystrybucji. Bo sama w tamtym czasie nie miała wielu takich źródeł – sygnalizuje jeden z prawników, znający warunki takich umów.
Mec. Paweł Puacz z kancelarii Clifford Chance mówi, że na rynku często spotykał się z kontraktami, gdzie formuła wiązała cenę zielonych certyfikatów z opłatą zastępczą na poziomie jej wartości w przedziale nawet 70–97 proc.
Zdaniem ekspertów niewiele takich kontraktów ma PGE, a Tauron i Enea już wypowiedziały większość takich umów (zarówno tych powiązanych z opłatą zastępczą, jak i zawierających oderwaną od rynku ścieżkę cenową) i teraz spierają się w sądach. – Na inne spółki te przepisy będą miały wpływ marginalny. Z kolei Energa rocznie traci ok. 200 mln zł w segmencie sprzedaży. Jeśli ustawa wejdzie w życie, to ta kwota doliczy się do wyniki EBITDA – wskazuje Kamil Kliszcz z DM mBanku. Robert Maj z Ipopemy Securities szacuje, że pozytywny wpływ na roczny wynik EBITDA Energi w przypadku wejścia w życie poselskiej noweli sięgnie maksymalnie 300 mln zł. Ale podkreśla, że tak agresywnych założeń nie należy robić ze względu na fakt, iż Energa także jest producentem energii z OZE. – W swoich źródłach spółka wytwarza dziś ok. 20 proc. zielonej energii, którą musi wykazać – tłumaczy Maj.
Większość z pozostałej części jego zdaniem kupuje w kontraktach. W odróżnieniu od PGE, które prawdopodobnie gros certyfikatów kupuje na rynku spot, ale też jest znacznie większym producentem prądu z OZE (prawie 33 proc. potrzebnego wolumenu). Z kolei Tauron i Enea już korzystają z cen spotowych, bo wypowiedziały swoje kontrakty. – Im też ustawa pomoże w toczących się sporach sądowych – ocenia Maj.