Z porozumienia między rządem a górnikami wynika, że czekają nas jeszcze trzy dekady palenia węglem w elektrowniach i dotowania kopalń z publicznych pieniędzy. Dla pana to perspektywa realna czy nieprawdopodobna?
Dziś ponad 74 proc. energii elektrycznej produkujemy z węgla. Jeśli chcielibyśmy jak najszybciej odejść od węgla, to w energetyce nie jest to możliwe. Wymagałoby to wybudowania 20–40 GW nowych mocy w krótkim czasie, co nie jest możliwe. Tak więc myślę, że proces ten będzie trwał co najmniej do 2040 r., a pewnie częściowo do roku 2050. Przełomowe jest to, że po raz pierwszy pojawiła się data odejścia od węgla. Do tej pory nigdy rząd nie mówił, że Polska nie będzie spalała węgla, że zamknie kopalnie. Natomiast w porozumieniu zapisano też, że umowa społeczna i wszelkie szczegóły będą wypracowane dopiero w grudniu. Myślę, że te grudniowe negocjacje będą bardzo trudne, że czekają nas jeszcze bardzo gwałtowne protesty i gorąca sytuacja w górnictwie.
Zakłada pan, że w umowie społecznej nie uda się utrzymać zapisów z wrześniowego porozumienia?
To, że odejdziemy od węgla, jest przesądzone i wszyscy powoli się do tego przyzwyczajają. Natomiast jestem sceptyczny co do szczegółów tej umowy i to z dwóch powodów. Pierwszy to konkurencja między górniczymi związkami zawodowymi. Obawiam się niestety, że mniejsze związki będą próbowały zaostrzyć swoje stanowisko, by uzyskać poparcie górników. To samo może też dotyczyć mniejszych partii politycznych, które mogą prezentować ekstremalne stanowiska, np. że węgiel ma być podstawą polskiej energetyki jeszcze przez 50 lat. Dlatego myślę, że to dopiero wstęp do bardzo trudnych negocjacji.