– Jesteśmy na etapie budowania infrastruktury w sektorze, aby umieć odpowiednio zareagować na pogorszenie sytuacji finansowej klientów – mówi Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, który stoi na czele zespołu złożonego z przedstawicieli banków, nadzoru i firm audytorskich, zajmującego się podejściem do ryzyka kredytowego.
Bezprecedensowa sytuacja
Jednym z zadań tego zespołu jest wypracowanie standardu ujmowania rezerw kredytowych, których przybędzie z powodu pandemii koronawirusa. Wprawdzie sposób ujmowania rezerw określają międzynarodowe standardy rachunkowości, ale sytuacja jest nadzwyczajna z powodu m.in. ulg danych bankom w tym zakresie przez Komisję Nadzoru Finansowego.
– Z początkiem 2018 r. wprowadzono regulację IFRS 9, która słusznie zmieniła podejście do rezerw w taki sposób, aby księgować je z wyprzedzeniem, tzn. uwzględniając przewidywaną sytuację klientów, a nie zawiązywać je dopiero po fakcie. Celem było zwiększenie transparentności. Regulacja ta ograniczyła jednak swobodę zarządów do decydowania o wysokości i momencie zawiązywania rezerw w imię tego, aby inwestorzy lepiej rozumieli i mogli się spodziewać ich zawiązywania. Przez to sektor bankowy, już z samej z natury mocno procykliczny, stał się taki jeszcze bardziej. Rygorystyczne zastosowanie standardu rachunkowości IFRS 9 w obecnych warunkach powodowałoby, że banki musiałyby gwałtownie zwiększać rezerwy – wyjaśnia Stypułkowski. Sektor chce tego uniknąć.
– Tym razem nie jest do końca jasne, jak się zachować. Banki podejmują różne decyzje w sprawie rezerw i ich wysokości. Obecny kryzys ma przyczynę w pandemii, do tego dochodzi duża pomoc publiczna. Trudno przewidzieć sytuację finansową klientów, którzy z niej korzystają. Poza tym branża nie ma doświadczenia ze standardem IFRS 9, to pierwszy taki kryzys, odkąd ten standard obowiązuje. Dlatego polski sektor szuka rozwiązania, w jaki sposób ujmować rezerwy – mówi Stypułkowski.