Biorąc pod uwagę komentarze płynące z rynku i urzędów państwowych oraz analizując sytuację banków mających hipoteki frankowe, można dojść do wniosku, że kredytodawcom trudno będzie osiągnąć takie porozumienie dotyczące ugód, które zapewniłoby masowe ich proponowanie frankowiczom.
Rynek spolaryzowany
To stan na dzisiaj, jeszcze sporo może się zmienić, bo dopiero na początku stycznia rozpoczęły się rozmowy między samymi bankami i konsultacje z nadzorem. Przypomnijmy, że na początku grudnia przewodniczący KNF Jacek Jastrzębski wezwał banki do proponowania ugód frankowiczom, które miałyby polegać na przeliczeniu ich hipotek tak, jakby od początku były złotowymi.
Jeden z głównych problemów to duże koszty dla banków wynikające z realizacji ugód. Odpis analitycy i same banki szacują na 35–45 proc. portfela frankowego, czyli koszt brutto może sięgnąć 35–45 mld zł. Problem w tym, że najprawdopodobniej koszty te musiałyby zostać zaksięgowane jednorazowo, nie mogłyby zostać rozłożone w czasie. Wprawdzie sektor ma około 70 mld zł nadwyżki kapitałów nad wymagane poziomy, ale to zasługa głównie największych i najlepiej skapitalizowanych banków, które poradziłyby sobie z przełknięciem kosztu frankowych ugód bez zagrożenia dla spełniania wymogów kapitałowych i to te banki mogą być najbardziej skłonne do zawierania ugód. Do tej grupy mogą zaliczać się m.in. PKO BP, Pekao czy ING Bank Śląski, a szczególnie ta ostatnia dwójka, która ma mało tych kredytów w stosunku do całego portfela czy kapitału.
W drugiej grupie mogą być banki, które teraz mają wprawdzie nadwyżki kapitału, ale jednocześnie w ich aktywach jest na tyle dużo franków, że nadwyżki te nie wystarczą do spełniania wymogów kapitałowych. Choć pozytywne w ich przypadku jest to, że ich podstawowy biznes jest rentowny i gdyby nadzór zezwolił na czasowe funkcjonowanie z kapitałami niższymi od wymagań, mogłyby dzięki zatrzymanym zyskom odbudować kapitał. Takimi bankami są głównie Millennium i mBank.