Rosnąca siła sił prawicowych na naszym kontynencie, nie nastraja inwestorów optymistycznie. Widać to szczególnie mocno w przypadku Francji, gdzie do czwartku CAC40 zniżkował aż o 3,7 proc., zwiększając wyraźnie dynamikę trwającej od pięciu tygodni tendencji spadkowej. Indeks osiągnął poziom najniższy od połowy lutego. Techniczne wsparcie jest zagrożone. Dalszy rozwój sytuacji zależny będzie od wyników ogłoszonych przedterminowych wyborów do parlamentu. Ewentualne zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego może znacznie skomplikować sytuację polityczną, a także gospodarczą.
Niepokoi to także graczy we Frankfurcie. Niemiecki DAX szedł w dół o 1,6 proc. Niewielki, sięgający zaledwie kilka dziesiątych procent, spadek zaliczył Stoxx Europe 600, ale londyński FTSE 250 zniżkował o 1,75 proc. Jeśli do niepewnych perspektyw gospodarczych strefy euro dodać wielce prawdopodobne komplikacje polityczne, przyszłość tendencji na europejskich parkietach nie rysuje się zbyt optymistycznie.
Zupełnie odmienne nastroje dominują na Wall Street. Mimo niejednoznacznych interpretacji wynikających z sygnałów po środowym posiedzeniu Fed amerykańskie indeksy szły w górę, ustanawiając kolejne historyczne rekordy. Do czwartku S&P 500 zwyżkował o 1,6 proc., a Nasdaq Composite rósł aż o 3,1 proc. Z „wielkiej trójki” wyłamał się jedynie przemysłowy Dow Jones, zniżkując o 0,4 proc. Informacje dotyczące polityki pieniężnej nie spowodowały większych zmian na rynku walutowym. Dollar Index zmienił swoją wartość o zaledwie dziesiąte części procenta. Mocniejsza była reakcja rynku długu. Rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych zdecydowanie się obniżyła, schodząc do 4,24 proc., czyli do poziomu najniższego od końca marca. Niewielkie zmiany miały miejsce w przypadku rynków wschodzących. MSCI Emerging Markets do czwartku rósł o symboliczne 0,3 proc.
Na Książęcej groźniej
Na warszawskim parkiecie niedźwiedzie poczynają sobie coraz śmielej. Ani myślą odpuścić korektę, a miejscami nawet ją pogłębiają i nasilają. Więcej, można powiedzieć, że dominują na całej linii. Indeks największych spółek tym razem tracił najmniej, ale to żaden powód do zadowolenia. Do czwartku zniżkował „jedynie” o 1,12 proc., ale był to już czwarty z rzędu spadkowy tydzień. Powoli zbliżamy się do okolic ważnego technicznego wsparcia. Cała, trwająca od początku trzeciej dekady maja korekta zabrała już indeksowi 7,4 proc. i zepchnęła go do dołka z połowy kwietnia. Dramatu jeszcze nie ma, ale prawdziwe schody mogą się zacząć jakieś 100 punktów niżej, na poziomie 2300 punktów. Na razie trudno ocenić, czy taki scenariusz jest realny, ale wykluczyć go nie można. Tegoroczny dorobek byków stopniał do zaledwie 2,5 proc.
Indeks mWIG40 wciąż jest nieco ponad 10 proc. na plusie, licząc od początku roku, ale w jego przypadku korekta nabiera dynamiki. Do czwartku spadek sięgał 2,4 proc. Od końca maja jego skala wynosi jedynie 4,8 proc. Pierwsze techniczne wsparcie jest jeszcze daleko. Wskaźnik najmniejszych firm mieści się gdzieś pośrodku. W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia szedł w dół o 1,5 proc., od końca maja o 4 proc., a od początku roku zyskuje 5,8 proc. Wsparcie niedaleko. Skoro dominuje przekonanie, że kondycja naszego rynku zależy od sytuacji na emerging markets, w tym od rynku walutowego, warto obserwować zachowanie WIG20 w ujęciu dolarowym. Tu tygodniowy spadek sięga 4,2 proc. i testowany jest poziom wsparcia z połowy marca. Cała fala spadkowa liczy już nieco ponad 10 proc. Od początku roku dolarowy WIG20 jest na symbolicznym minusie. Bardziej niepokojąco wygląda sytuacja MSCI Poland, który po sięgającym 4,7 proc. spadku z poprzedniego tygodnia, do czwartku tracił kolejne 4,5 proc. To znacznie gorzej niż radzi sobie MSCI Emerging Markets.