Powodów było kilka – atak Hamasu na Izrael, przetestowanie przez rentowność 10-letnich amerykańskich obligacji skarbowych poziomu 5 proc. oraz obiektywnie niezły, ale niezbyt dobrze przyjęty przez inwestorów sezon wynikowy w USA. W rezultacie, po 10 miesiącach tegorocznej hossy, indeks S&P 500 (z równymi wagami spółek) spada o 3 proc., a indeks Russell 2000 znalazł się na najniższym poziomie od trzech lat. Widziałem bardziej przekonujące rynki byka. Za to krajowy indeks WIG20 okazał się w październiku prawdziwą gwiazdą (a może nawet bezpieczną przystanią), rosnąc w twardej walucie o 14 proc., pobijając dokonania złota, a ustępując jedynie bitcoinowi.
Krajowe wybory parlamentarne z wynikiem sugerującym przejęcie władzy przez dotychczasową opozycję przydarzyły się w samą porę. Patrząc na zachowanie giełd europejskich oraz rynków wschodzących, gdyby nie wizja zmiany rządu w naszym kraju, indeks WIG musiałby się dziś zapewne zmierzyć z poziomem 60 tys. punktów. Tymczasem polska giełda, podążając na przekór trendom, jakie od połowy października zapanowały na globalnych parkietach, okazała się jednym z najsilniejszych rynków świata, z indeksem WIG rosnącym od 6 października (dzień przed atakiem Hamasu na Izrael) o 13 proc. W tym samym czasie indeksy na Wall Street oraz w Europie Zachodniej odnotowały spadki rzędu 2–5 proc.
Czy po trwającej od 2007 roku słabości naszej giełdy (zarówno pod względem parkietów na rynkach rozwiniętych, jak i wschodzących) ten pokaz siły, widoczny nie tylko w ostatnim czasie, ale minionych 12 miesiącach, jest zwiastunem trwałego powrotu Polski na inwestycyjne salony? Chyba za wcześnie na stawianie takiej tezy. Póki co mamy do czynienia ze zmniejszeniem dyskonta przypisywanego od dłuższego czasu spółkom z udziałem Skarbu Państwa lub sektorom mocno uzależnionym od regulacji nakładanych przez rząd RP.
Nie oznacza to jednak, że winę za niskie wskaźniki wycen na krajowej giełdzie można przypisać jedynie czynnikom politycznym. Swoją rolę odegrała też wysoka inflacja nękająca nasze oszczędności w minionych dwóch latach, a zmiana partii rządzącej wcale nie musi oznaczać jej rychłego spadku do celu inflacyjnego NBP. Dlatego uważam, że droga powrotu wskaźnika C/Z dla indeksu WIG do historycznej średniej (11–12) z obecnego poziomu 8 może okazać się długa i wyboista (wykres 1). Zwłaszcza że jak tylko Chiny lub inne rynki wschodzące (w tym być może Rosja) powrócą do łask inwestorów, Polska może zniknąć z radarów dużej części z nich.