Jak nadrobimy zaległości?

Od li­sto­pa­da kur­sy ak­cji na Wall Stre­et spra­wu­ją się zde­cy­do­wa­nie le­piej, niż tkwią­ce w kon­so­li­da­cji no­to­wa­nia na GPW i ryn­kach wscho­dzą­cych. Hi­sto­ria pod­po­wia­da, że owe roz­bie­żno­ści są nie do utrzy­ma­nia. Py­ta­nie, czy prze­wa­ga Wall Stre­et zo­sta­nie zni­we­lo­wa­na po­przez fa­lę spad­ko­wą, czy mo­że po­przez po­wrót tren­du wzro­sto­we­go na emerging markets?

Aktualizacja: 27.02.2017 03:40 Publikacja: 29.01.2011 01:44

Jak nadrobimy zaległości?

Foto: GG Parkiet

Coraz bardziej widać pogłębiające się rozbieżności między trendami na poszczególnych giełdach. Gdyby patrzeć wyłącznie na USA, to nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że mamy tam do czynienia z dynamiczną hossą. Indeks S&P 500 rośnie jak na drożdżach, niemal nieprzerwanie (nie licząc łagodnej listopadowej korekty) już od początku września ub.r. Przebicie szczytu z kwietnia ub.r. okazało się tu silnym impulsem wzrostowym, który popchnął indeks do 1300 pkt (w czwartek S&P 500 był o krok od jego pokonania). Licząc od dołka z końca sierpnia zwyżka wyniosła do tej pory 24?proc.

Niestety, ów trend wzrostowy w coraz mniejszym stopniu przekłada się na kierunek zmian kursów na warszawskiej giełdzie. Z formalnego punktu widzenia niby mamy nadal hossę (jeszcze w połowie stycznia ustanowiony został nowy jej rekord), ale ostatnie trzy miesiące to raczej huśtawka nastrojów i brak zdecydowania kupujących niż trend wzrostowy. WIG jest na poziomie niewiele odbiegającym od tego, na jakim znajdował się jeszcze na początku listopada ub.r. W tym samym czasie S&P 500 wzrósł o 7 proc. Licząc zaś od końca sierpnia (czyli od momentu rozpoczęcia obecnej uporczywej zwyżki amerykańskiego indeksu) przewaga S&P 500 nad naszym rodzimym WIG sięga 11 pkt proc.

[srodtytul]Sytuacja jest wyjątkowa[/srodtytul]

Jak te rozbieżności wyglądają na tle przeszłości? Jak się okazuje, pierwsza ze wspomnianych liczb (7 pkt proc. na przestrzeni ponad 11 tygodni, a konkretnie 80 dni kalendarzowych licząc od listopadowej górki WIG) jest czymś wyjątkowym na tle ostatnich lat. Z tak wyraźną przewagą S&P 500 nad WIG nie mieliśmy jeszcze do czynienia w trakcie trwającej od wiosny 2009 r. hossy. Pomijając okres bessy z 2008 r. (który jest nieporównywalny z obecną sytuacją), wcześniej taką (a nawet jeszcze nieco większą) przewagę widać było we wrześniu 2007 r., czyli tuż przed końcem poprzedniej kilkuletniej hossy. Jeśli cofniemy się jeszcze bardziej w przeszłość, to okazuje się, że równie silna rozbieżność zdarzyła się w listopadzie i grudniu 2003 r., czyli po pierwszej fali ówczesnego trendu wzrostowego. Wkrótce potem doszło do kilkumiesięcznej korekty spadkowej na Wall Street.

Analiza tych przypadków, choć wskazuje, że obecnie mamy do czynienia z niezwykle rzadko spotykanym zjawiskiem, niestety nie daje jednoznacznych wskazówek na przyszłość. O ile na przełomie lat 2003/2004 wyjątkowa przewaga S&P 500 nad WIG znikła w ten sposób, że na Wall Street zwyciężyła pokusa realizacji zysków, na GPW zaś powrócił trend wzrostowy (był to więc scenariusz korzystny dla GPW), to w drugim przypadku (jesień 2007 r.) niwelowaniu przewagi S&P 500 towarzyszyło rozpoczęcie bessy, także w Warszawie.

[srodtytul]W ślad rynków wschodzących[/srodtytul]

Istotny jest przy tym fakt, że obecna relatywna słabość GPW na tle Wall Street jest generalnie konsekwencją podobnej słabości rynków wschodzących. Obrazujący panującą na nich koniunkturę indeks MSCI Emerging Markets także utknął w trendzie bocznym u szczytów hossy. Jego obecne wartości także są zbliżone do tych notowanych jeszcze na początku listopada ub.r. Spojrzenie na wykres obu indeksów pozwala uświadomić sobie, że WIG wiernie podąża śladem MSCI. Próby wyrwania się z tej ścisłej korelacji kończą się bardzo szybko. Przykładowo, kiedy we wrześniu WIG próbował zachowywać się mocniej niż MSCI, w listopadzie okupił to silniejszą niż na pozostałych rynkach wschodzących korektą spadkową. Podobnie kiedy ostatnio w połowie stycznia nasz rodzimy indeks pokusił się o ustanowienie nowego rekordu hossy wbrew emerging markets, zaraz potem został przywrócony do porządku wyznaczanego przez światowe trendy.

Wniosek jest prosty – relatywna słabość GPW to prosta konsekwencja słabości rynków wschodzących na tle Wall Street. Na temat źródeł tego zjawiska powiedziano już sporo. Jako podstawowy czynnik wskazuje się fakt, że podczas gdy amerykańskie aktywa są wspierane przez strumień pieniędzy pochodzący z luzowania ilościowego, to na części rynków wschodzących polityka pieniężna jest już zacieśniana w celu walki z inflacją. W minionym tygodniu przykładem tego była siódma już podwyżka stóp procentowych w Indiach. Zaostrzenie polityki pieniężnej w naszym kraju pod wpływem skoku inflacji idealnie zresztą wpisuje się w ten trend. Co więcej, niewiele wskazuje, by te rozbieżności miały zniknąć, skoro Fed jest zdeterminowany, by walczyć z bezrobociem (zwłaszcza w perspektywie wyborów prezydenckich), a to (jak pokazują ostatnie dane o initial jobless claims, czyli nowych wnioskach o zasiłek) uporczywie nie chce maleć. Nie mówiąc już o tym, że (jak pokazały opublikowane w minionym tygodniu wskaźniki S&P/Case-Shiller i agencji FHFA) newralgicznym elementem?amerykańskiej gospodarki pozostaje rynek nieruchomości, gdzie znowu widać spadek cen domów.

[ramka][srodtytul]Co podpowiada podobieństwo z 2005 r.?[/srodtytul]

Być może podpowiedzią co do przyszłych losów cen akcji na Wall Street jest często przywoływane porównanie obecnej hossy z poprzednią, rozpoczętą w 2003 r. i będącą również odreagowaniem po potężnej fali spadkowej. Jak widać na wykresie (który skonstruowaliśmy, nakładając na S&P 500 z lat 2003–2005 wykres tego indeksu począwszy od 2009 r.), na razie zbieżność wydarzeń na rynku jest uderzająca. Hossa zaczęła się o tej samej porze roku (luty), ubiegłoroczne wiosenne zawirowania związane z kryzysem na obrzeżach strefy euro przypadły na okres, w którym Wall Street poddało się korekcie w 2004 r., zaś obecnie zaś trwająca fala zwyżkowa jest w przybliżeniu odpowiednikiem zwyżki z przełomu lat 2004/2005. Tym razem fala ta jest co prawda silniejsza, ale kierunek w przybliżeniu się zgadza.

Czego więc należałoby się spodziewać, idąc dalej tym tropem? Zgodnie z historycznym schematem, wkrótce na Wall Street powinny się pojawić problemy z kontynuacją zwyżki, które z czasem powinny się przerodzić w głębszą korektę spadkową (na wzór tej z marca–kwietnia 2005 r.), choć jeszcze nie w definitywny koniec trendu wzrostowego. Być może tym razem korekta będzie jeszcze silniejsza (sześć lat temu wyniosła 7 proc.), skoro S&P 500 oderwał się wyraźnie w górę od omawianego schematu.Oczywiście, to tylko proste porównanie, które w którymś momencie musi nieuchronnie przestać się sprawdzać. Z drugiej strony, już od kilku tygodni piszemy o czynnikach, które sprzyjałyby przesileniu na giełdzie za oceanem, takich jak nadmierny optymizm inwestorów i analityków pokazywany przez wskaźniki publikowane przez AAII i Investors Intelligence. W większości przypadków w minionym roku realizacji zysków sprzyjał ponadto koniec sezonu publikacji wyników kwartalnych spółek w USA, a do tego momentu się już zbliżamy. [/ramka]

Analizy rynkowe
Giełdowe rekiny są coraz grubsze. Założyciel Dino odskoczył całej reszcie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Analizy rynkowe
Polski rynek wciąż zyskuje bez euforii wśród inwestorów
Analizy rynkowe
Lokomotywy z indeksu mWIG40 dały zarobić
Analizy rynkowe
Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Analizy rynkowe
Czy Trump chce wyrzucić Powella, czy tylko gra na osłabienie dolara?
Analizy rynkowe
Czy należy robić odwrotnie niż radzi Jim Cramer?