Programy wyborcze partii oderwane od sytuacji na rynkach

W programach wyborczych partii starających się o głosy Polaków trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Polska może ograniczyć skalę deficytu i zadłużenia. Politycy niechętnie odnoszą się także do obecnej sytuacji na rynkach finansowych i ryzyk a rozpadu strefy euro. Większość partii snuje za to wizję wzrostu wydatków na prorozwojowe cele, nie podając jednak, skąd weźmie dodatkowe środki. Dodatkową trudnością jest brak harmonogramu reform oraz parametrów określających, czy przyjęte kierunki działań okażą się trafne. W takiej sytuacji wyborcy mogą liczyć prze de wszystkim na zdrowy rozsądek i nieuleganie pokusom rozdawnictwa

Aktualizacja: 23.02.2017 12:37 Publikacja: 01.10.2011 04:11

Programy wyborcze partii oderwane od sytuacji na rynkach

Foto: GG Parkiet

Wyborcę, który chce przeanalizować programy gospodarcze partii starających się o miejsca w parlamencie VII kadencji, czeka nie lada wyzwanie. Oficjalne dokumenty, jakie można przeczytać na stronach internetowych poszczególnych ugrupowań, prezentują się raczej jako materiały reklamowe, w których każdy znajdzie coś miłego dla siebie.

Daleko im do realistycznych planów rządzenia w chwili, kiedy strefa euro przechodzi największy w historii kryzys, a rynki finansowe panicznie reagują na każdą oznakę słabości fiskalnej krajów. Większość partii?zauważa problem zadłużenia. Niechętnie mówią one jednak, jak zmniejszyć ryzyko niewypłacalności własnego kraju. Pomysły dotyczące redukcji zadłużenia zawierają bardzo ogólne postulaty ograniczenia administracji państwowej, bez konkretów, kiedy miałoby ono nastąpić, czy jakich zmian ustawowych to wymaga.

Zamiast cięć wydatków politycy wolą wskazywać, gdzie potrzebne są jeszcze wyższe nakłady. SLD?podaje np., że redukcja deficytu powinna odbywać się „na ścieżce wysokiego wzrostu gospodarczego". Problem w tym, że zdaniem ekonomistów w nadchodzących latach dynamika PKB?ulegnie osłabieniu.

Kandydujące partie mają także tendencje do „dzielenia skóry na niedźwiedziu" – PO?i PSL? deklarują, że państwo skorzysta na wydobyciu gazu łupkowego, a Platforma chce nawet, aby coraz większą dziurę w systemie emerytalnym zapełnił podatek od tego właśnie surowca. Inwestorzy nie dowiedzą się wiele na temat planów prywatyzacyjnych. Niejasne są także intencje wielu partii dotyczące interwencji walutowych czy wpływania na obrót giełdowy.

Opinie

Jarosław Niedzielewski, dyrektor inwestycyjny, Investors TFI

Nie sądzę, aby wynik wyborów wywarł wpływ na sytuację na naszym rynku akcji. Nie zanosi się na to, żeby jakakolwiek partia wprowadziła naprawdę głębokie reformy. Politycy nie zaserwują nam niczego, co byłoby takim szokiem dla rynku jak reformy Orbana na Węgrzech, gdzie zlikwidowano OFE. Nie uważam też, by wynik wyborów odmienny od oczekiwanego wpłynął na rynek kapitałowy. Wystarczy sobie przypomnieć elekcję z 2005 r., kiedy skład koalicji rządowej wszystkich zaskoczył. Nie zaważyło to na rozwoju hossy. Wątpię, czy teraz nawet najbardziej zaskakujący wynik wyborów jest w stanie wyrwać GPW ze światowego trendu. Jest on zbyt silny, żeby cokolwiek oprócz naprawdę szokowego scenariusza na wzór węgierski było w stanie nas z niego wybić. To, co się dzieje na giełdzie, jest odzwierciedleniem wydarzeń światowych i nie zależy od nas i naszych polityków.

Roland Paszkiewicz, Dyrektor biura analiz, cdm pekao

W krótkim terminie wszystko zależy od tego, na ile wynik wyborów będzie odbiegał od sondaży, oraz od tego, na ile będzie możliwe powołanie silnej koalicji rządowej, zdolnej do efektywnego rządzenia. W średnim terminie wybory nie będą miały większego znaczenia dla koniunktury, będziemy szli z prądem, który wyznaczają globalne rynki. W poniedziałek po wyborach bez względu na to, kto wygra, najprawdopodobniej usłyszymy, że musimy podnieść podatki i ograniczyć wydatki. Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek partia zaryzykowała zwiększenie długu publicznego powyżej limitu 55 proc. PKB, bo to oznaczać będzie znaczącą utratę możliwości swobodnego manewrowania. Konsolidacja fiskalna może mieć dobry wpływ na koniunkturę. Powinna ustabilizować sytuację na rynku walutowym i skłonić RPP do  szybszej obniżki stóp, co jest warunkiem koniecznym zakończenia obecnej bessy. JAM

Arkadiusz Chojnacki, Dyrektor działu analiz Ipopema Securities

W długim terminie wynik wyborów nie powinien mieć wpływu na koniunkturę na rynku akcji. W krótkim chwiejność rynku akcji może wzrosnąć bezpośrednio po wyborach. Straszenie konkretnymi partiami nie ma w tym kontekście znaczenia, co innego brak możliwości utworzenia silnego rządu. Jest to warunek konieczny do poprawy kondycji finansów publicznych. Mniejszościowy bądź słaby rząd nie byłby w stanie tego zrobić. Wygrana jakiejkolwiek partii nie jest jednak w stanie podciągnąć indeksów do góry – nie jest to wystarczający powód, aby inwestorzy zagraniczni zaczęli tłumnie napływać na nasz rynek. Nie można wykluczyć, że w tym tygodniu inwestorzy będą grali na konkretny wyniki wyborów. Jeżeli np. sondaże wskazałyby idealną równowagę między dwiema partiami i trudności z powołaniem rządu, inwestorzy (szczególnie zagraniczni) mogą się pokusić o silniejsze zagranie na spadek polskiej giełdy. JAM

Giełda nie dostosowuje się do kalendarza politycznego

Analitycy długo zastanawiali się, czy wybory mają wpływ na notowania cen akcji. Jeżeli przyjąć, że oddziaływanie takie istnieje, można również doszukiwać się rozmaitych strategii inwestycyjnych uzależnionych od daty głosowania. W USA przyjmuje się, że najlepsze lata dla giełdy przypadają na dwa ostatnie lata rządzenia prezydentów. Kadencja George'a W. Busha i kryzys, jaki wybuchł pod koniec sprawowania przez niego urzędu, zdaje się jednak przeczyć tym wnioskom. Podobnie mało obiecujący jawi się przedostatni rok rządów Baracka Obamy.

W 20-letniej historii GPW trudno mówić o jakiejkolwiek korelacji koniunktury giełdowej z kalendarzem politycznym. Nowy parlament załapuje się zwykle albo na środek hossy (rok 1993 i 2005), albo na początek bessy (tak jak w 2007 r.). Zwycięstwo SLD w 2001 r. przypadło z kolei w momencie giełdowego dołka, a AWS – w 1997 r. –po złapaniu przez rynek zadyszki, która zakończyła się tąpnięciem indeksów w 1999 r.

Na początku transformacji ekonomiści i inwestorzy przywiązywali do zmian ekip rządzących dużą wagę. Ostatnie lata pokazały, że ani fiasko „wymarzonej" przez rynki koalicji PO–PiS, ani nieoczekiwane wcześniejsze wybory w 2007 r. nie przełożyły się na wyprzedaż walorów. Analitycy zwykli mówić w takich przypadkach, że giełdowa fortuna toczy się w tym samym kierunku, co sygnały płynące z USA i innych rynków rozwiniętych. Najbardziej wyrazistym przykładem jest końcówka rządów SLD przypadająca na lata 2003–2004, kiedy to pogłębiająca się dziura budżetowa i opodatkowanie dochodów z giełdy nie zniechęciły inwestorów. Podobnie zresztą wygrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich w 2010 r., oznaczająca brak oporu dla reform ze strony głowy państwa, nie zachęciła inwestorów do zainteresowania się akcjami.

Czy oznacza to jednak, że giełdowi gracze powinni być obojętni na wynik zbliżających się wyborów? Niekoniecznie. Ekonomiści najbardziej obawiają się scenariusza, w którym specyficzny rozkład miejsc w parlamencie utrudni stworzenie rządzącej koalicji i wywoła przedłużające się targi wyborcze. Niektóre z banków zaleciły już wstrzymanie się z inwestowaniem w złotego do powołania stabilnego gabinetu.

Maklerzy wskazują, że politycy mogą pomóc inwestorom, kontynuując promocję polskiego rynku kapitałowego – w tym sprzedaży najcenniejszych aktywów Skarbu Państwa właśnie przez giełdę.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty