Mój przyjaciel Gary powtarza to od dłuższego czasu. Po prostu progności ekonomiczni występują w kilku odcieniach: on ma tendencję do pesymizmu, a ja do optymizmu, do czego otwarcie się przyznaję. Ale mam wrażenie, że nawet w ostatnich kilku latach optymizm sprawdzał się jednak lepiej. Jeśli co miesiąc będzie przybywało 150–250 tys. etatów, a stopa bezrobocia spadnie poniżej 8 proc., konsumenci będą mieli pieniądze na zwiększanie wydatków, nawet w trakcie delewarowania. Poprzednie dwa rodzaje ożywienia gospodarczego w USA też miały taki przebieg, że zatrudnienie długo nie chciało rosnąć, ale po około dwóch latach nagle się zwiększało. Myślę, że poprawa na rynku pracy z ostatnich tygodni wpisuje się w ten schemat. Jeśli pod koniec roku liczba osób wnioskujących o zasiłek dla bezrobotnych będzie oscylowała wokół 300 tys. tygodniowo, to moja teza zostanie potwierdzona, jeśli będzie w okolicy 400 tys., przyznam rację Gary'emu.
Ale z koniunktury w USA nie jest zadowolony nawet przewodniczący Fedu Ben Bernanke. Kilka dni temu, już po zaskakująco dobrych danych z amerykańskiego rynku pracy, powiedział w Kongresie, że ożywienie gospodarcze jest frustrująco wolne.
Fed też ulega grupowemu myśleniu i w zbyt czarnych barwach widzi gospodarkę. Według mnie zrobił też ogromny błąd, decydując się na publikowanie prognozy stóp procentowych i zapowiadając, że prawdopodobnie pozostaną one blisko zera do 2014 r. Fed będzie tego żałował. Sam zajmuję się prognozowaniem i wiem, jak niebezpieczne jest to zajęcie: powinni je wykonywać tylko profesjonaliści potrafiący znieść wstyd związany z okazjonalnymi pomyłkami. Nie mam pewności, czy Fed powinien angażować się w tę niebezpieczną grę. Co się stanie, jeśli gospodarka okaże się silniejsza, niż sądzą przedstawiciele Fedu? Albo popadną oni w pułapkę prognosty, który dostrzega tylko dane potwierdzające jego przewidywania, co podważy ich wiarygodność, albo też zmienią prognozę, co doprowadzi do skoku rentowności obligacji (spadku ich cen). A Fed zainwestował w nie setki miliardów dolarów.
Dziś rentowność amerykańskich obligacji skarbowych oscyluje wokół historycznych minimów, co część analityków postrzega jako sygnał, że inwestorzy wciąż mają dużą awersję do ryzyka. W końcu te papiery są uważane za bezpieczną przystań i zwykle tanieją, gdy drożeją akcje.
Rynek amerykańskich obligacji nie jest już wolnym, kapitalistycznym rynkiem. Jest on w pełni kontrolowany przez Fed. Dopóki będzie on utrzymywał stopy procentowe blisko zera, ten rynek nie będzie zapewniał żadnych sygnałów co do nastrojów inwestorów i ich popytu na obligacje.
O utrzymującej się awersji inwestorów do ryzyka świadczą też inne wskaźniki. Przykładowo, w ostatnich miesiącach nadal wycofywali oni kapitał z funduszy akcji amerykańskich, choć indeksy na Wall Street pięły się w górę.