W tym roku co najmniej 16 nowych firm zacznie dzielić się z akcjonariuszami zyskiem. Nazywanie ich spółkami dywidendowymi jest jeszcze na wyrost (z definicji są to firmy, które dzieliły się zyskiem co najmniej trzy razy w ostatnich pięciu latach). Ale większość z nich deklaruje, że zamierza prowadzić regularną politykę dywidendową. A to dodatkowo obliguje zarządy do dbania o coraz lepsze wyniki finansowe.
Liczba firm płacących dywidendę jest też papierkiem lakmusowym oczekiwań zarządów co do koniunktury gospodarczej. To, że spółek dywidendowych przybywa, świadczy o tym, że firmy patrzą w przyszłość z optymizmem. Jednak to nie zarząd, lecz akcjonariusze decydują o ostatecznej wysokości dywidendy. I nie zawsze rekomendacje zarządu idą w parze z decyzją akcjonariuszy. Przykład? Spółka Synthos, w której zarząd proponował 23 groszy na akcję, a przegłosowano 50 groszy. Najbardziej skorzysta na tym większościowy akcjonariusz grupy Michał Sołowow, inkasując ok. 410 mln zł.
Bez wątpienia w czasie dekoniunktury akcje spółek dzielących się zyskiem są atrakcyjną inwestycją. Akcjonariusze mają pewność co do przyszłej dywidendy. Natomiast spółki prowadzące przejrzystą politykę dywidendową mają z reguły bardziej stabilny akcjonariat. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby tempo wzrostu zysku netto nadążało za dynamiką dywidendy. Niestety, na razie tak nie jest.