Jak zawsze przy okazji zmiany numeru roku dokonujemy konkretyzacji oczekiwań, co przyniesie nam kolejne 12 miesięcy. Nasze nadzieje i obawy wiążą się ze zmianami czynników globalnych, makroekonomicznych i tych najbliżej nas – dotyczących rynku kapitałowego.
Co się stanie na świecie
W odniesieniu do czynników globalnych, podobnie jak w latach ubiegłych, przewidywanie przyszłości można porównać do wróżenia z fusów. Podstawowe pytanie brzmi: czy problemy krajów zachodnich dotyczące zwiększania podaży pieniądza i podnoszenia zadłużenia zostały rozwiązane czy zawiązane? Czy podejmowane działania ułatwią delikatne spuszczanie powietrza z napompowanego (chyba blisko granic możliwości) balonu, czy wręcz przeciwnie – tak zasupłały wylot, że balon będzie się nadymał dalej, aż w końcu pęknie.
Decyzja należy do algorytmów
Jeśli system finansowy nie runie, to pojawia się pytanie, jak wobec zawirowań na największych rynkach – USA i strefy euro zachowają się globalni inwestorzy? Czy dalej będą w miarę problemów uciekać w kierunku tych walut, czy wreszcie przejrzą na oczy i dotrze do nich, że?długoterminowo lepiej jest inwestować na innych rynkach,?np. w Polsce. Sęk jednak w tej długoterminowości. Coraz większa część kapitału inwestowana jest w krótkim lub ultrakrótkim horyzoncie inwestycyjnym (w USA ponad połowa obrotów przypada na handel zautomatyzowany, w ramach którego algorytmy ścigają się na mikrosekundy). A zatem zmiana dotychczasowej (pozornie bezsensownej) prawidłowości, zgodnie z którą im gorsze wieści ze strefy dolara (euro), tym więcej złoty traci do dolara (euro), będzie wymagać zmiany toku „myślenia" algorytmów. Pytanie, czy algorytmy wybiorą rynki dojrzałe, wschodzące czy „pośrednie", do jakich zaliczam rynek polski, pozostaje otwarte.
Badania, które przeprowadziłem kilka lat temu, wykazały, że najwyższa korelacja pomiędzy indeksami a wzrostem PKB występuje wówczas, kiedy przesuniemy notowania giełdowe o dziewięć miesięcy. Oznacza to, że giełda wyprzedza realną gospodarkę o trzy kwartały
Czynniki makro
Otoczenie makroekonomiczne w Polsce będzie, niestety, w dużej mierze pochodną zjawisk opisanych powyżej, a więc trudnych do prognozowania. Jeśli założymy, że na świecie nie dojdzie do istotnych zawirowań, to możemy się spodziewać roku umiarkowanie dobrego. Dla wielu z nas wzrost PKB w okolicach 1,5 proc., to powód do niepokoju. Czy słusznie? Z jednej strony należy wskazać, że to jednak wciąż wzrost, choć niewielki w porównaniu z latami poprzednimi. Ale w miarę doganiania krajów zachodnich musimy się przyzwyczaić, że nasze zwyżki będą coraz bardziej „płaskie", bo po dwóch dekadach transformacji nie ma już tak wielu łatwych do uruchomienia rezerw. I jeśli w tym roku ma nam być lepiej (choćby nieznacznie) niż w poprzednim, to chyba należałoby się cieszyć.