Piłka nożna a wycena spółki

Pomiędzy światem sportu (w szczególności futbolu) a rynkiem kapitałowym istnieje bardzo wiele podobieństw. Niedługo może do nich dołączyć kolejne, które w istotny sposób wpłynęłoby na funkcjonowanie rynku, a co więcej zaburzyłoby wycenę notowanych spółek.

Aktualizacja: 11.02.2017 23:30 Publikacja: 07.02.2013 05:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: Archiwum

Futbol i giełdę łączy bardzo wiele. Tak w piłce nożnej, jak i w spółce giełdowej wynik zależy od długotrwałej, wytężonej pracy całego zespołu. Przez okrągły rok trzeba się koncentrować na kolejnych wyzwaniach (meczach lub projektach). Pojedynczy błąd ludzki może zniweczyć wysiłek całego zespołu (niefortunne podanie do bramkarza lub głupi błąd w dokumentacji przetargowej). Udział poszczególnych osób w zwycięstwie/porażce przypisywany jest w niesprawiedliwy sposób z uwagi na trzy czynniki. Po pierwsze, panuje niesymetryczne podejście do zysków i strat – porównajmy na boisku: stuprocentową sytuację zmarnowaną przez napastnika z niewielkim błędem bramkarza lub w spółce: brak podjęcia decyzji, która generowałaby krociowe zyski z decyzją narażającą spółkę na nikłe choćby straty. Drugi czynnik to „wartość błędu w czasie" – w świadomości kibiców winny będzie ten, kto się pomylił w decydującej serii rzutów karnych, a nie ten, kto zmarnował rzut karny w trakcie meczu, podobnie w spółce: winnym będzie ten, kto popełnił błąd na ostatnim etapie procedury odwoławczej, a nie ten, którego błąd do całej procedury odwoławczej doprowadził. Trzeci natomiast to szczególna właściwość „wartości czasu w czasie" – niezadowolenie koncentruje się na zawodniku, który zbyt wolno wykonał rzut z autu w ostatniej akcji meczu, choćby wcześniej zespół zmarnował godzinę przysypiając na murawie, podobnie jak w spółce winnym będzie ten, kto się spóźnił 5 minut z doręczeniem dokumentacji przetargowej, choćby wcześniej przeleżała ona na czyimś biurku przez dwa tygodnie). Do powyższych analogii dochodzą czynniki zewnętrzne (sprzyjające lub niesprzyjające danej drużynie/spółce warunki/dane makroekonomiczne) oraz „zabawa w Pana Boga" (nieprzewidywalne decyzje arbitrów lub administracji państwowej). Ale możemy się spodziewać kolejnej zależności, która całkowicie zmieni kształt rynku i zaburzy wycenę spółek.

Piłkarski poker

Ostatnio przez media przetoczyła się informacja o aferze dotyczącej ustawiania meczów piłkarskich. Samo „drukowanie" nie jest czymś nowym, ale nowe były następujące elementy: skala zjawiska, globalizacja i brak powiązania z sensem rozgrywek. Zostały ustawione setki meczów na całym świecie, a motywacja była zupełnie inna niż dotychczas. „Drukowanie" było wcześniej stosowane w sytuacjach, kiedy miało to istotny wpływ na wyniki rywalizacji sportowej. Dlatego też kolejka ligowa kończąca sezon obfitowała często w większe niespodzianki, niż dzień wygaśnięcia kolejnej serii instrumentów pochodnych. Bardzo wysokie zwycięstwa klubów zagrożonych spadkiem czy walczących o mistrzostwo były przypadkami takiego szczególnego „arbitrażu" pomiędzy sportem a finansami.

Nowa jakość, jaka wyłania się z informacji przedstawionych przez Europol, polega na oderwaniu ustawiania meczów od „instrumentu bazowego", jakim jest wynik rywalizacji sportowej. Okazuje się, że celem manipulacji nie jest utrzymanie nikogo w lidze, zdobycie mistrzostwa etc., a jedynie realizacja zysku na „instrumencie pochodnym", jakim jest zakład bukmacherski na wynik danego meczu. Przy czym nie musi to być (a nawet nie powinien) żaden hit Ligi Mistrzów – wręcz przeciwnie, im mniej znany mecz, im niższa liga, tym mniejsze problemy z „wydrukowaniem" właściwego wyniku.

Oczywiście w przeszłości zdarzały się niejednokrotnie przypadki ustawienia wyniku rywalizacji sportowej przez zawodnika w celu osiągnięcia zysków z obstawionego zakładu (znamy to choćby z filmu „Pulp fiction"), ale dotyczyły raczej sportów indywidualnych. „Drukowanie" meczów z udziałem 22?zawodników (nie licząc zmian) z powodów pozasportowych na tak dużą skalę musi prowokować do myślenia odnośnie do szerszego wymiaru tego zjawiska.

Czas na rynek kapitałowy?

Jaki to może mieć wpływ na giełdę i wycenę spółek? Być może kolejnym polem eksploracji bukmacherów będzie rynek kapitałowy. Przecież najbardziej nawet wyszukane instrumenty finansowe, struktury opcyjne etc. są niczym w porównaniu z możliwościami, jakie oferuje obstawianie wyniku np. indeksu WIG. Ale nie chodzi o prymitywne przewidywanie jego wartości. Tytułów do potencjalnej wypłaty jest mnóstwo: „na zamknięcie w indeksie WIG będą minimum dwie czwórki", „więcej jest cyfr parzystych niż nieparzystych" (i do tego opcja a la końcówka banderoli: z uwzględnieniem cyfr po przecinku), „cyfra jedności wyniesie przynajmniej 6". A może, aby podnieść adrenalinę, obstawianie dotyczyłoby nie indeksu, a pojedynczych, mało płynnych spółek? Wówczas pokusa oddziaływania na kurs akcji byłaby bardzo duża.

Inwestor to nie gracz

Zdaję sobie sprawę, że powyższe hipotezy wydają się nierealne. Ale czy kilka lat temu uznalibyśmy za realne, że setki meczów (w tym mecze międzypaństwowe i Ligi Mistrzów) mogą być ustawione z przyczyn pozasportowych? Że rywalizacja na boisku nie ma na celu osiągnięcia wyniku sportowego (choćby nieuczciwego), tylko realizację jakiegoś niepowiązanego ze sportem założenia, że np. w danym meczu padną 4 bramki (przy czym wszystko jedno, kto wygra albo czy będzie remis)? Obawiam się, że z czasem rynek kapitałowy będzie w coraz mniejszym stopniu kreował rzeczywistość, a w coraz większym będzie kształtowany przez czynniki zewnętrzne, „nierynkowe". Czyli czynnikami tymi będą nie tyle globalne przepływy kapitałowe (które nawet jeśli niekiedy są zupełnie irracjonalne, to jednak są powiązane jakoś z podejmowaniem mniej lub bardziej sensownych decyzji inwestycyjnych), ile zjawiska zupełnie z rynkiem niezwiązane (handel algorytmiczny, zakłady bukmacherskie, gry losowe).

Jak wówczas będziemy wyceniać spółki giełdowe? Czy powinny być oddzielne parkiety dla inwestorów i dla „graczy"? Teoretycznie jest to możliwe, choćby poprzez określenie wymaganego minimalnego czasu utrzymywania danej pozycji przez inwestora. W zależności od określenia tego czasu moglibyśmy mieć dla każdego papieru wartościowego np. po trzy serie notowań: „rynek fundamentalny", „rynek techniczny" i „rynek losowy". Brzmi irracjonalnie? Tak, dlatego jest całkiem prawdopodobne.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?