R.B.: To, że 2018 r. będzie udany, jest już w zasadzie przesądzone. Pytanie, co dalej w latach 2019–2020. Teraz koniunkturę wspierają historycznie niskie stopy procentowe, „dolewanie paliwa" po stronie polityki fiskalnej oraz napływ funduszy z UE. Przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. możemy oczekiwać nowego, mocnego impulsu ze strony polityki gospodarczej. Mam na myśli podwyżki płacy minimalnej i wynagrodzeń w sektorze publicznym. Unijne fundusze wciąż będą napływały. W tej sytuacji wydaje się, że wzrost PKB może nadal być w okolicy 4 proc., o ile nie wydarzy się coś złego za granicą. Na to się jednak na razie nie zanosi. Jeszcze niedawno można się było obawiać, że faza ekspansji w USA trwa już długo i zacznie przymierać. Ale ostatnio obraz stał się nieco bardziej optymistyczny, administracja Trumpa przeforsowała obniżki podatków, planuje też zwiększenie wydatków publicznych. Cykl w USA może się jeszcze wydłużyć. To dobrze wróży Europie i Polsce. Dlatego wydaje się, że 2019 może być również udany. Ważne jest, aby inflacja w USA nie zaskoczyła i Fed nie musiał agresywniej podwyższać stóp, bo wówczas niektóre rozgrzane rynki aktywów w USA mogą być powodem kłopotów.
T.K.: Czynnikiem ryzyka będzie też geopolityka. W Rosji zbliżają się wybory (prezydenckie są zaplanowane na pierwszą połowę 2018 r. – red.), które może poprzedzić akcja podnoszenia uczuć patriotycznych. Trzeba też mieć na uwadze sytuację w Chinach. Wiem, że przed kryzysem w tej gospodarce ekonomiści ostrzegają co roku, ale prowadzone tam kontrolowane schładzanie koniunktury to nie jest łatwe, bezpieczne zadanie.
Pomówmy trochę o sytuacji na rynku pracy, która – mam wrażenie – ma coraz większe znaczenie dla tempa rozwoju gospodarki. Nie brak głosów, że narastający niedobór pracowników będzie hamulcem wzrostu gospodarczego. Ale z drugiej strony zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw rośnie w tempie ponad 4 proc. rocznie. To sugeruje, że firmy nie mają trudności z rekrutacją nowych pracowników. A jeśli tak, to może wcale nie będzie przyspieszenia wzrostu płac, o którym mówicie?
T.K.: Sektor przedsiębiorstw to jest tylko wycinek rynku pracy. Szersze dane, np. z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, nie pokazują już wcale szalonego wzrostu zatrudnienia.
E.P.: Z drugiej strony dane BAEL nie uwzględniają Ukraińców. Statystyki, którymi się posługujemy, są ułomne. Ale szybki wzrost zatrudnienia nie wyklucza wcale szybkiego wzrostu płac. Przeciwnie, wyższa dynamika wynagrodzeń sprzyja aktywizacji osób biernych zawodowo, pojawia się nowa podaż pracy.
R.B.: Odsetek przedsiębiorstw, które narzekają na niedobór pracowników, jest rekordowo wysoki i ciągle rośnie. To sugeruje, że brak rąk do pracy to poważny problem. I na tej podstawie niektórzy wyciągają wniosek, że sytuacja na rynku pracy stanie się hamulcem wzrostu gospodarczego. Ciekawe jednak, że w Czechach odsetek wakatów jest znacznie wyższy niż w Polsce, ale odsetek firm, które skarżą się na niedobór rąk do pracy, jest w Polsce podobny jak tam. Widzę dwa wyjaśnienia tego zjawiska. Moim zdaniem narzekania polskim firm w dużej mierze odzwierciedlają ich przyzwyczajenie do bardzo korzystnych dla nich warunków na rynku pracy. Po wybuchu kryzysu finansowego ten rynek został mocno zderegulowany, upowszechniły się rozmaite elastyczne formy zatrudnienia, w tym tzw. śmieciówki. Teraz firmy muszą się bardziej postarać, żeby pozyskać wartościowego pracownika, i są z tego powodu niezadowolone. Inną kwestią jest, że w Czechach firmy lepiej radzą sobie z niedoborem pracowników. Tam przypada 60–70 robotów na 1000 pracowników, u nas 20–30. Więc czeskie firmy potrafią sobie lepiej radzić z tym niedoborem, a model gospodarki mniej polega na taniej pracy.
Jakiego spodziewacie się wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w 2018 r.?
P.B.: W 2018 r. wzrost wynagrodzeń przekroczy 7 proc.
E.P.: W sektorze przedsiębiorstw dynamika płac może sięgnąć 10 proc. rok do roku, w gospodarce narodowej nieznacznie mniej.
R.B.: Mogą być miesiące z dwucyfrowym wzrostem płac, ale średni ich wzrost wyniesie 8–8,5 proc.
T.K.: To, że dynamika płac przebije 7 proc., wydaje się oczywiste. 8 proc. średnio w całym roku to dość ostrożna prognoza.
To byłaby ogromna zmiana, bo w pierwszych trzech kwartałach 2017 r. dynamika płac w gospodarce wyniosła około 4,7 proc. rok do roku. Jak takie przyspieszenie wzrostu wynagrodzeń przełoży się na inflację i w efekcie na politykę pieniężną?
R.B.: Wyraźniejszy wpływ na inflację pojawi się według mnie dopiero w 2019 r. Ostatnio wzrost nominalnego PKB tak przyspieszył, że wzrost produktywności dogonił dynamikę nominalnych płac. Mówiąc inaczej, wyhamował wzrost jednostkowych kosztów pracy. To oznacza, że inflacja bazowa (nieobejmująca cen żywności i energii) nie przyspieszy gwałtownie w reakcji na szybszy wzrost płac. Moim zdaniem Rada Polityki Pieniężnej będzie więc wykazywała tolerancję dla coraz wyższej dynamiki wynagrodzeń. Nie zdziwię się, jeśli podniesie stopy procentowe dopiero w 2019 r., a nie w IV kwartale 2018 r., jak zakładamy w podstawowym scenariuszu.
P.B.: W NBP, jak się zdaje, dominuje pogląd, że rynek pracy pozostanie w równowadze i w efekcie wzrost płac nie przyspieszy. Ostatnia projekcja inflacji bazuje na założeniu, że dynamika płac w gospodarce w latach 2018–2019 niewiele przekroczy 6 proc. Z tym trudno się zgodzić. Ja w każdym razie nie widzę tych milionów potencjalnych pracowników w rezerwie. Ale można rzeczywiście mieć wątpliwości, czy szybszy wzrost płac automatycznie i szybko przełoży się na ceny. To w jakimś stopniu uzasadnia wyczekującą postawę RPP. Dlatego nie spodziewamy się podwyżki stóp procentowych przed listopadem 2018 r., gdy zostanie opublikowana ostatnia przyszłoroczna projekcja inflacji.
T.K.: Moim zdaniem RPP podwyższy stopy dopiero, gdy inflacja przestanie być możliwa do ignorowania. A jeden z członków Rady (Kamil Zubelewicz na łamach „Parkietu" – red.) powiedział niedawno, że w jego ocenie większość członków tego gremium będzie tolerowała inflację do 3,5 proc. rocznie. Jeśli rzeczywiście taka jest funkcja reakcji RPP, to podwyżki stóp procentowych przed listopadem 2018 r. są bardzo mało prawdopodobne. Nawet w agresywnych scenariuszach inflacja nie sięgnie 3,5 proc. wcześniej.
Zubelewicz mówił, że ten próg tolerancji większości członków RPP odnosi się inflacji związanej z czynnikami wewnętrznymi, czyli – jak rozumiem – bazowej.
T.K.: To jest zdumiewające, że inflacja jest dziś o 1,5 pkt proc. wyżej, niż sugerowała projekcja z listopada 2016 r., a retoryka RPP od tego czasu zmiękła.
E.P.: RPP postępuje bardzo symetrycznie. Nie obniżała stóp w reakcji na pogorszenie koniunktury w 2016 r. i deflację, więc teraz ich nie podnosi w reakcji na poprawę koniunktury i powrót inflacji. Zgadzam się z Tomkiem, że na podwyżkę stóp Rada zdecyduje się dopiero, gdy wszystko będzie już jasne. To może być listopad 2018 r., bo wtedy normalizacja polityki pieniężnej w strefie euro będzie już w zaawansowanym stadium, pojawi się perspektywa podwyżek stóp. Fed będzie zaś cały czas podnosił stopy. Z drugiej strony, w 2019 r. będą wybory parlamentarne, potem z kolei wygasanie bieżącego budżetu UE. Mogą się więc pojawić pewne czynniki, które teraz są poza orbitą naszych zainteresowań, a które skłonią RPP do dalszego wyczekiwania. Tym bardziej że przełożenie dynamiki płac na inflację to rzeczywiście niewiadoma. Polska to coraz bardziej otwarta gospodarka, coraz większe znaczenie mają więc dla nas globalne ceny. Firmy mają niewielką sprawczość cenową i trudno jest wygenerować wysoką inflację w oderwaniu od globalnych trendów.
T.K.: Oprócz globalizacji duży wpływ na dynamikę cen mają też zmiany, które zaszły w strukturze handlu. Po pierwsze, ostatnich kilka lat to okres konsolidacji na rynku handlu detalicznego i związanej z tymi walki cenowej. Po drugie, upowszechnił się handel internetowy, który wywierał presję spadkową na ceny.
P.B.: Według mnie bardzo istotnym czynnikiem, który RPP będzie brała pod uwagę, będzie zachowanie kursu złotego. I nie chodzi tylko o parę EUR/PLN, ale też USD/PLN i szerzej, efektywny realny kurs złotego. Gdyby w 2018 r. złoty znów się umacniał tak jak w 2017 r., a EUR/PLN zbliżał się do 4 zł, to skłonność RPP do zaostrzania polityki pieniężnej byłaby jeszcze mniejsza. To jednak nie jest nasz podstawowy scenariusz dla złotego.
T.K.: Przy tak gruchającej Radzie jest raczej ryzyko, że złoty się osłabi. Wystarczy, że gdzieś za granicą stopy procentowe będą rosły wcześniej albo szybciej, niż oczekują inwestorzy.
P.B.: Tego właśnie oczekujemy. Normalizacja polityki pieniężnej na świecie będzie ciążyła walutom państw wschodzących, w tym złotemu. Brak podwyżek stóp procentowych w Polsce będzie sprzyjał presji deprecjacyjnej.
Ile będziemy płacili za euro za rok?
T.K.: Mniej więcej tyle, co dziś, może trochę więcej. Zgadzam się, że polityka pieniężna w największych gospodarkach nie będzie sprzyjała walutom państw rozwijających się, ale z drugiej strony mamy wiatr w żagle. To, że w Polsce PKB rośnie dwukrotnie szybciej niż w strefie euro, to jest jakiś argument na rzecz siły złotego.
E.P.: Ja również uważam, że siły działające w kierunku osłabienia złotego i działające w kierunku jego umocnienia się równoważą. Pod koniec 2018 r. kurs euro w złotych niewiele się zmieni, będzie w okolicy 4,15–4,20.
R.B.: My mamy minimalnie bardziej optymistyczne prognozy dla złotego. Zakładamy, że euro za rok będzie po około 4,12 zł. Pierwsza połowa 2018 r. może być udana dla dolara, EUR/USD może więc być stabilny, a nawet nieco maleć. Ale drugie półrocze przyniesie dalsze osłabienie amerykańskiej waluty. W strefie euro będzie się kończyło QE (skup instrumentów finansowych, szczególnie obligacji skarbowych, przez bank centralny – red.). W efekcie rentowności obligacji skarbowych w Europie wzrosną o 0,5–0,7 pkt proc. Kapitał, który odpłynął do USA w poszukiwaniu wyższych rentowności, zacznie wracać, wspierając euro. Wtedy kurs EUR/USD wzrośnie do około 1,30 (z około 1,19 obecnie – red.). To będzie oznaczało też dalszy spadek kursu USD/PLN, co – wracając do polityki pieniężnej – może mieć znaczenie dla inflacji. Umocnienie złotego wobec dolara obniża bowiem ceny surowców w ujęciu złotowym.
Ernest zauważył, że cykl koniunkturalny często umiera wskutek błędu w polityce pieniężnej. Dostrzegacie ryzyko, że RPP będzie tak długo zwlekała z podwyżkami stóp, że w 2019 r. będzie musiała nadrabiać zaległości, co zahamuje ekspansję gospodarki?
P.B.: Ryzyko takiego błędu jest spore. Niedopasowanie polityki pieniężnej do oczekiwanej sytuacji gospodarczej widać już od kwartału. Z każdym kwartałem będzie ono coraz większe...
R.B.: Twoim zdaniem RPP już teraz powinna podnieść stopy?
P.B.: Tak. Przestrzelenie celu inflacyjnego jest sporym zagrożeniem w związku z sytuacją na rynku pracy. Do tego dochodzi kwestia równowagi zewnętrznej. Od paru kwartałów poprawia się bilans płatniczy Polski, spada zadłużenie zagraniczne, rośnie międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto. Brak podwyżki stóp w odpowiednim momencie zahamuje te pozytywne tendencje, a może nawet je odwróci.
R.B.: Ale ta poprawa pozycji inwestycyjnej to efekt podatku bankowego...
P.B.: Co nie oznacza, że bilans płatniczy się nie pogorszy, jeśli RPP będzie się wstrzymywała z zaostrzaniem polityki pieniężnej.
E.P.: Trzeba by sporo złej woli, żeby popełnić poważny błąd w polityce pieniężnej w takiej otwartej gospodarce jak nasza. Zanim Rada taki błąd zrobi, ostrzeże ją wyraźne osłabienie złotego. Teraz nic takiego się nie dzieje, nie widać też, żeby gospodarka się przegrzewała.
R.B.: Ryzyko błędu istotnie ogranicza globalne środowisko niskiej inflacji. Większość prognoz zakłada niemal płaską ścieżkę inflacji w strefie euro. Ceny surowców, szczególnie w przeliczeniu na złotego, też nie powodują presji inflacyjnej. Jeżeli RPP gdzieś może popełnić błąd, to w ocenie sytuacji na rynku pracy i jej przełożenia na inflację. Możemy znaleźć się w takiej sytuacji jak Rumunia. Wzrost płac będzie dalej przyspieszał i ponownie przekroczy wzrost produktywności. A to już zagrożenie dla inflacji.
T.K.: Ja trochę się obawiam tego, że RPP zbyt mocno wierzy w niezależność swojej polityki pieniężnej. Jeśli będzie przekonana o tej autonomii, może zignorować wzrost inflacji i normalizację polityki pieniężnej za granicą.
Chcecie coś jeszcze dodać?
E.P.: Może życzenia wesołych świąt...
Rozczaruję cię. Publikację planujemy na przełom roku, już po świętach.