To nie mieściło się w głowach. 15 września 2008 r. bankructwo ogłosił jeden z największych i najstarszych banków inwestycyjnych na świecie, amerykański Lehman Brothers. Ta data uznawana jest dziś za początek wielkiego światowego kryzysu finansowego i gospodarczego. Przez wielu przyrównywanego do wielkiego kryzysu z początku lat 30. XX wieku.
Zaczęło się jednak wcześniej. Od niebywałej hossy na rynku kredytów hipotecznych napędzanej rekordowo niskimi stopami procentowymi. Banki przyznawały kredyty osobom, które wcześniej nie miały zdolności kredytowej. Były to więc kredyty wysokiego ryzyka, zwane kredytami subprime.
To już pachniało kłopotami, ale na razie banki i instytucje finansowe notowały rekordowe zyski. Świetnie radził sobie także Lehman Brothers. Doceniła to agencja Standard & Poor's, która w 2005 r. podniosła długoterminowy rating kredytowy banku z A do A+. Aktywa banku przekroczyły rekordowe 175 mld dol. Jednak już wtedy mówiło się o kiełkującym kryzysie na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych.
A wszystko przez to, że stopy procentowe zaczęły rosnąć. I to mocno. W ślad za tym rosły raty kredytów, co pociągnęło za sobą problemy z ich spłacalnością. Banki przejmowały niespłacone nieruchomości, których ceny zaczęły lecieć w dół. Nie miały ich komu sprzedać, a jeśli to się udawało, cena, którą uzyskiwały, zwykle nie pokrywała kredytu udzielonego na zakup nieruchomości. W ten sposób pękła bańka na amerykańskim rynku nieruchomości.