Czy upadek Lehman Brothers i kryzys czegoś nas nauczyły?
Zacznijmy od tego, że to nie było jedno bankructwo. To był wrzesień 2008 r. Byłem wtedy w Krynicy, gdzie Donald Tusk ogłosił, że w 2012 r. będziemy wchodzić, albo próbować wchodzić, do strefy euro. I wszystko było na dobrej drodze. Upadek Lehman Brothers zmienił wszystko. Każdy kolejny weekend przynosił bankructwo albo poważne tarapaty kolejnych banków lub instytucji finansowych. W ciągu kilku tygodni zbankrutowało też AIG, czyli największe towarzystwo ubezpieczeniowe, a Merrill Lynch połączył się z Bank of America. To było jak stopienie się rdzenia w reaktorze atomowym. Nie było już ratunku. I było przekonanie, że ten system będzie się walił jak domek z kart.
Tymczasem w Polsce był spokój. I wiele znaczących osób mówiło: a co my mamy do tego, przecież to wszystko dzieje się w Ameryce, daleko od nas. Przekonywało, że nasza wymiana handlowa z tą Ameryką jest niewielka, więc jesteśmy bezpieczni. Uważałem inaczej. Bo, jeśli chodzi o giełdy, to tego typu wydarzenia przenoszą się z jednego krańca świata na drugi w ciągu paru minut. Wiedziałem, że giełdy zareagują bardzo mocno. I tak się stało. Ale do naszej gospodarki to oczywiście też dotarło. Najpierw do Europy Zachodniej, od nich do nas. Z Ameryką nie mieliśmy dużego handlu, ale z Europą jak najbardziej. Jeśli Europa Zachodnia została uderzona, to my też.
Pierwsza lekcja zatem: Jeśli ma miejsce tego typu sytuacja, wydarzająca się raz na 50 lat, to nie ma szans, że będziemy mogli stać spokojnie z boku. Jesteśmy i będziemy częścią gospodarki światowej. Więc nie ma sobie co robić iluzji, że nas takie rzeczy nie dotyczą.
Wydaje mi się, że gdyby teraz nastąpiło jakieś głębokie uderzenie w Chinach, gospodarka światowa to odczuje i my też będziemy ponosić konsekwencje, choć nasz handel z Państwem Środka nie jest aż tak duży. Trzeba obserwować to, co się dzieje na świecie, w miarę możliwości uodparniać się, lecz trzeba się liczyć z tym, że konsekwencje nas też dotkną.