Historyczne stopy zwrotu z symulowanej inwestycji w indeksowane obligacje detaliczne w porównaniu z inflacją i stopami zwrotu z koszyka obligacji stałokuponowych
W ostatnich dniach media obszernie informowały o rekordowych zakupach oferowanych przez Skarb Państwa obligacji detalicznych. W samym październiku Polacy wydali na nie prawie 2 mld zł (i niemal 14 mld zł od początku roku). Z tego największa porcja przypada na obligacje indeksowane inflacją. I to właśnie tą podkategorią się zajmijmy. Spróbujmy przyjrzeć się zaletom i wadom tych instrumentów z punktu widzenia inwestora indywidualnego.
Zaleta nr 1 – uniezależnienie od polityki ujemnych realnych stóp procentowych
W ostatnim wywiadzie dla Bloomberga członek Rady Polityki Pieniężnej Jerzy Osiatyński wyraził przekonanie, że zdominowana przez „gołębie" RPP może nawet przez lata utrzymywać stopy procentowe poniżej wskaźnika inflacji. To by oznaczało, że uzależnione w decydującym stopniu od polityki Rady odsetki od lokat bankowych będą ciągle przynosiły realne straty.
Obligacje indeksowane inflacją to sposób, by uniezależnić się od domniemanej permanentnie gołębiej polityki banku centralnego. Bo odsetki od tego typu instrumentów nie są ustalane na podstawie poziomu stóp procentowych, lecz na podstawie wskaźnika inflacji podawanego przez GUS. A to dwie różne kwestie.
Zaleta nr 2 – relatywnie niska zmienność, brak silnej korelacji z innymi aktywami
W odróżnieniu od obligacji stałokuponowych, notowanych na rynku, papiery indeksowane cechują się niską zmiennością stóp zwrotu, co pokazujemy na wykresie. Oczywiście nie oznacza to, że zmienności w ogóle nie ma. Owszem, istnieje i jest ona związana ze zmieniającym się raz w roku poziomem oprocentowania. Jest to jednak zmienność dotycząca tego, że tempo przyrostu wartości jest mniejsze lub wolniejsze, natomiast nie ma tu zmienności na zasadzie spadku wartości (innymi słowy, linia kapitału zawsze rośnie).