Jakże dynamicznie potrafi się zmieniać sytuacja na rynku akcji! Podczas gdy jeszcze 14 miesięcy temu rodzimy WIG przeżywał kulminacyjną fazę załamania trwającego z przerwami od 2018 r., to obecnie jest o krok od odrobienia wszystkich tych strat. Indeks znalazł się zarazem w bezpośrednim sąsiedztwie rekordu wszech czasów z połowy 2007 r., którego nie udało się pokonać właśnie na początku 2018 r.
Co ciekawe, jeśli bazować na danych miesięcznych, zakończony właśnie maj przyniósł już nowy rekord (66284,71 pkt). Oby w czerwcu udało się sforsować historyczne maksimum również jeśli chodzi o dane dzienne!
Perspektywa „rozprawienia się" z rekordem sprzed lat to z jednej strony okazja do świętowania, a z drugiej pewien powód do... narzekania. Dlaczego? Bo skoro po blisko 14 latach WIG jest ciągle w tym samym punkcie, to można się zastanawiać, jaki sens ma długoterminowe inwestowanie na GPW. A przecież przez ten długi czas wartość nabywczą kapitału pożerała inflacja – od szczytu WIG z 2007 r. skumulowany wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych w polskiej gospodarce sięgnął prawie 40 proc. Oznacza to, że w ujęciu realnym (po skorygowaniu o inflację) inwestycja w WIG w połowie 2007 r. przyniosłaby do tej pory głębokie straty.
Niechlubny symbol
My jesteśmy jednak dalecy od przekładania owego nieszczęśliwego epizodu na ogólne rozważania dotyczące istoty długoterminowego inwestowania. Aby zdać sobie sprawę z powodu, dla którego szczyt z 2007 r. odcisnął takie piętno na wieloletnich stopach zwrotu i stał się niechlubnym symbolem w historii GPW, musimy przyjrzeć się wycenom akcji rodzimych spółek.