Silna aprecjacja funta umożliwiła zatrzymanie trendu wzrostowego dolara, co bez wątpienia miało pozytywny wpływ na ceny wielu aktywów (dług EM, surowce itd.).

Wiele wskazuje, że najbliższy miesiąc może okazać się okresem presji na brytyjską walutę i wzrostu obaw o to, czy w styczniu wreszcie dojdzie do zrobienia kroku do przodu. Wprawdzie bukmacherzy wciąż zakładają, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem po grudniowych wyborach jest samodzielna większość Partii Konserwatywnej w parlamencie, ale szanse na przedłużenie impasu są niemal równie duże. Według ostatniego sondażu torysi mogą liczyć na 39 proc. głosów, Partia Pracy na 26 proc. głosów, Liberalni Demokraci na 17 proc., a Partia Brexit na 10 proc.

Podczas gdy najbardziej przeciwni brexitowi Liberalni Demokraci wzmacniają w ostatnich dniach swoje szanse na dobry wynik sojuszami z walijskim Cymru i Zielonymi, a Partia Pracy stara się zmienić platformę wyborczą, by zwiększyć poparcie, Nigel Farage wydaje się robić wszystko, by uniemożliwić przeprowadzenie tego, o co jego ugrupowanie zgodnie z nazwą powinno walczyć. Decyzja o wystawianiu setek kandydatów w wyborach przy takim poparciu nie skończy się zapewne zdobyciem jakichkolwiek mandatów (co człowiek, który bez powodzenia walczył ośmiokrotnie o miejsce w Izbie Gmin powinien wiedzieć), ale może zadecydować o rozbiciu elektoratu brexitowego i zdobyciu kluczowych miejsc w parlamencie przez proeuropejską opozycję.

Uważamy, że pomimo ekscentryzmu Borisa Johnsona, który sprawia, że często niesłusznie bywa porównywany do Donalda Trumpa, wzrost relatywnej siły giełd europejskich od momentu, gdy objął urząd premiera, nie jest zbiegiem okoliczności, podobnie jak nie jest nim rosnące od tamtej pory poparcie dla konserwatystów. Do 12 grudnia wyniki brytyjskich sondaży będą naszym zdaniem nawet bardziej istotne dla utrzymania tego trendu niż dane makro z Europy, a kolejny impas w Izbie Gmin miałby poważne konsekwencje rynkowe.