Wszystko zależy teraz od rynku nieruchomości

Prof. Krzysztof Borowski ze Szkoły Głównej Handlowej w obszernym felietonie komentuje aktualną sytuację na rynkach finansowych. Jakie mogą być jej skutki ekonomiczne? Które branże są kluczowe dla dalszego przebiegu sytuacji? I dlaczego bardziej adekwatne jest teraz powiedzenie: „pompował wilk razy kilka, spuścili powietrze i z wilka".

Publikacja: 13.03.2020 09:30

Wszystko zależy teraz od rynku nieruchomości

To co aktualnie dzieje się na rynku można porównać do krachu z 1929 r. Wówczas rynek był podobnie napompowany, jak to ma miejsce obecnie. Inwestorzy stosowali tzw. margin czyli coś w rodzaju depozytu zabezpieczającego, najczęściej w wysokości 20%. Tak więc. kiedy kupowali akcje za 100 USD musieli mieć na rachunku jedynie 20% tej kwoty, tj. 20 USD, a resztę finansowało biuro maklerskie. Klimat tamtych czasów doskonale oddaje film Pan Verdoux z 1949 r., z Charlie Chaplinem (szczerze polecam). Kinomanom rekomenduję też inne filmy, oddające klimat końca lat 20. XX w., jak np.: Wielki Gatsby czy Wiosenna bujność traw.

Dzisiaj rynki napompowane są przez pieniądze banków centralnych, które to, gdy tylko wiatr zawieje, od razu starają się służyć pomocą i zasilić system finansowym kolejnym zastrzykiem pieniędzy. Jakże dalekie jest to od dalekowzrocznej polityki Alana Greenspana z końca lat 90. XX w., który podnosząc stopy procentowej dbał o to, aby wielka amerykańska lokomotywa gospodarcza nie wykoleiła się za czasów prezydentury Bila Clintona. Spadki w 1929 r. miały podłoże gospodarcze, dzisiaj jest to strach o zdrowie i niepewność co stanie się w przyszłości. Strach jest jedną z najsilniejszych ludzkich emocji, dlatego też przebieg spadków ma taki, a nie innych przebieg (inny niż w filmach Big short czy też Chciwość, kiedy to nadchodzący kryzys udało się przewidzieć). Ten dramatyczny przebieg zniżek wynika też z faktu, że w styczniu 2020 r., na wieść o wybuchu epidemii w Chinach rynki zareagowały jednosesyjnym spadkiem, starając się później powrócić do trendu wzrostowego (wszędzie poza Polską). Jednak niebawem okazało się, że niewłaściwie oceniły przeciwnika.

Należy jednak pamiętać, że strach ma wielkie oczy, a inwestorzy nim ogarnięci często wyolbrzymiają konsekwencje przyszłych wydarzeń. Na rynkach finansowych dobrze jest zachować zimną krew. Zawsze! Zdaję sobie sprawę, że trudno jest ją zachować, gdy ktoś ma portfel wypełniony akcjami po brzegi i codziennie zalicza po kilka lub kilkanaście procent straty (jak to miało miejsce w czasie czarnego czwartku, tj. 12.03.2020 r.). Tutaj kłania się inwestowanie ze stop lossem. Jak uczy przykład ostatnich spadków, gra bez niego to poważny błąd!

Wracając do spadków z 1929 r. Ich przebieg jest praktycznie taki sam (zgodny z teorią C. Dowa czy też R. Elliotta). Najpierw dynamiczna fala spadkowa, zwana paniką czy też „ścianą płaczu" (według oznaczeń Dowa – fala pierwsza, zaś według wskazań Elliotta – fala A). Moim zdaniem jest to dokładnie to, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Po pierwszej fali pojawia się fala korekty (druga fala, lub fala B wg. oznaczeń Elliotta), będąca pułapka. Charakteryzuje się ona komentarzami w stylu: „wszystko wraca do normy" lub też „po co było się tak niepokoić, znowu rośnie". Jednak jest to tylko odbicie zdechłego konia (czy też kota, jak mówią Anglicy), które przechodzi w falę zniechęcenia (falę trzecią lub C wg. Elliotta). Fala trzecia jest destrukcyjna dla psychiki inwestorów. Ceny przez dłuższy czas spadają po trochu, z niewielkimi korektami wzrostowymi. Duża część inwestorów na zawsze odwraca się do giełdy lub też na długie lata. To jest scenariusz charakterystyczny dla załamań finansowych, jak w 1929 czy 2008 r. Teraz, raz jeszcze chciałbym przypomnieć, że podłoże jest nieco inne, bo psychologiczne. Jednak ono ewoluuje w stronę gospodarczego bowiem aktualnie wszyscy zaczynają zastanawiać jaki wpływ na gospodarkę będzie miał koronawirus. Na horyzoncie pojawiło się wiele sektorów zagrożonych spadkiem przychodów i zysków: turystyka, przewozy (w tym lotnicze), wydobycie i przerób ropy naftowej, miedzi, gazu, etc. Inne sektory powinny zyskiwać, jak np. sektor medyczny. I tak też dzieje się za Oceanem, ale nie w Polsce. U nas firmy związane z ochroną zdrowia tracą na wartości. Jest ewidentny dowód na to, że na GPW inwestorzy nie podejmują racjonalnych decyzji tylko emocjonalne (strach). Coraz częściej zaczyna się mówić o spowolnieniu gospodarczym, zmniejszeniu prognozy wzrostu PKB (tak jakby rzeczywiście można byłoby wystraszyć taką prognozą koronawirusa) i jeszcze nieśmiało, ze strachem, żeby nie powiedzieć po kryjomu wypowiadanego magicznego słowa recesja.

Dla mnie kluczowe będzie zachowanie rynku nieruchomości, do którego trafiały oszczędności Polaków w ostatnich czasach. Jeśli okaże się niebawem, to co zawsze wychodziło na jaw w czasie krachów (bo chyba możemy już w pełni świadomie używać takiego określeni), że „Cash is King" (tak na marginesie można zapytać się co jest atrybutem króla? Oczywiście korona, a więc nie dziwi fakt, że wirus w koronie rządzi!), wówczas najpierw wyhamuje popyt, a potem spadną ceny nieruchomości. Jeśli tak się stanie, wtedy będzie to symptom spowolnienia gospodarczego przechodzącego w recesję.

To, co mnie jeszcze niepokoi, to jak będzie wyglądała sprawa z wirusem za rok. Jeśli ludzkość wypracuje skuteczne antidotum, wówczas problem zostanie rozwiązany. Jeśli jednak nie będzie takiego remedium i okaże się, że wielu ludzi nosi w sobie koronawirusa, podobnie jak wirus opryszczki, może być bardzo nieciekawie, bowiem dzisiaj trudno oszacować ile osób będzie zapadać na koronawirusa w okresie zimowo-wiosennym e sezonie 2020/2021. Są to raczej pytania do lekarzy niż do ekonomistów, ale trzeba być przygotowanym na taki scenariusz.

To, co jeszcze przykuło moją uwagę w ostatnim czasie, to buńczuczne zachowanie spółek gamingowych, a zwłaszcza dwu z nich. Obserwacja ich kursów na giełdzie przypominała mi słynną poznańską Wirówkę z lat 90. XX w., która wsławiła się manipulacjami na spółkach o małej kapitalizacji. Zachowanie się tych dwu spółek gamingowych przypominało nieco Chemiskór (jeśli Czytelnicy jeszcze go pamiętają?). Nawet w kiepskich sesjach kursy tych dwu spółek gamingowych znały tylko jeden słuszny kierunek, tj. na północ. Zmiany ceny CD Projektu były ewidentnie rynkowe, natomiast tych dwu – sztucznie podtrzymywane, czy też pompowane (takie jest moje zdanie). „Spółdzielnia", podobna do tej z Poznania, dzielnie utwierdzała inwestorów w przeświadczeniu, że „Sky is the limit". Jednak w końcu przyszła kryska na Matyska. Koronawirus dał radę i tej spółdzielni. Ceny obu firm gamingowych zaliczyły spadki, nie było zmiłuj. Lojalność w „Spółdzielni" prysła, a zaczęła obowiązywać zasada „ratuj się kto może". Chociaż ja w takiej sytuacji wolę powiedzenie „pompował wilk razy kilka, spuścili powietrze i z wilka". Dlaczego piszę o „Spółdzielni"? Dlatego, że tego typu zachowania są powszechne w pobliżu ważnych szczytów giełdowych, a opłacalność inwestycji w sektor gamingowy była zbyt oczywista (czytaj pozbawiona strachu).

Dlaczego tak niepokoi mnie rynek nieruchomości? Dlatego, że inwestycje w tym segmencie również cechowały się niskim ryzykiem i skazane były na powodzenie, podobnie jak na rynku spółek gamingowych. Na rynku warszawskim obowiązywała dobrze nam znana zasada „Sky is the limit". Cena metra kwadratowego przekroczyła 10 tys. zł – czyżbyśmy mieli do czynienia z syndromem okrągłych cen? Hm...

Zaznaczam, że nie twierdzę, że skończyła się hossa na rynku nieruchomości, ale prawdopodobieństwo postawienia takiej tezy, po ostatnich spadkach cen akcji na GPW w Warszawie i na świecie, gwałtownie wzrosło. Po prostu akcje (i surowce) stały się dużo tańsze niż nieruchomości, a parafrazując nieco zasadę Kopernika-Greshama, że pieniądz gorszy wypiera lepszy, moglibyśmy powiedzieć, że inwestycje tańsze wypierają inwestycje droższe. Tak więc, niebawem część środków finansowych powinna przenieść się z rynku nieruchomości (oby też i nisko oprocentowanych lokat) na rynek akcji czy surowców (które też gwałtownie potaniały, a tym samym stały się relatywnie tańsze). Jeszcze czysto z handlowego punktu widzenia, akcje czy surowce możemy nabyć nie spotykając się z innymi osobami, podczas gdy przy nabyciu nieruchomości jest to wręcz niemożliwe. A osobiste kontakty z innym osobami, kiedy strach przed koronawirusem paraliżuje racjonalne myślenie, są niewskazane (co powinno przełożyć się na spadek popytu na rynku nieruchomości, aż do czasu wyjaśnienia sytuacji).

Co jeszcze ostatnio mnie niepokoiło na rynkach finansowych? Spadek cen akcji na NYSE w czwartym kwartale 2018 r. (pamiętny koniec grudnia i wigilijna sesja „masakra"), po czym nastąpiła silna zwyżka cen i ustanowienie nowych szczytów. Analizując wiele szczytów giełdowych z przeszłości, jest to zachowanie zwiastujące nadchodzący koniec trendu wzrostowego, podsycany powszechnym przekonaniem w wręcz nieskończone trwanie hossy w USA. Po drugie nie lubię dnia kobiet, z całym szacunkiem dla Pań. Jestem świadom, że krachy w 1929 r i 1987 r. na Wall Street i szczyt WIGu20 w 2008 r. miały miejsce w październiku. Jednak szczyt na GPW w Warszawie z 1994 r. (hossa wszechczasów!), czy szczyt w czasie Internetmanii (dot-com manii) z 2000 r. to marzec, okolice dnia kobiet. W 2020 r. szczyt giełdowy wystąpił nieco wcześniej, jednak niebezpiecznie blisko dnia kobiet. Jak widać marzec to drugi najbardziej podejrzany o wystąpienie szczytu miesiąc w roku! Po trzecie wybicie w dół na DJIA czy WIGu20 w lutym 2020 r. miało miejsce w postaci luki cenowej, po której nastąpiły dwie czarne świece. Z teorii świec wynika, że jest to jedna z najbardziej pesymistycznych formacji, a jej żniwo możemy właśnie podziwiać.

Jakie wnioski jeszcze można wyciągnąć z ostatnio podjętych działań? Duża część pieniędzy przeznaczonych na walkę z koronawirusem nie przyczynia się do wzrostu PKB. Oczywiście rozumiem, że takie wydatki są uzasadnione i konieczne, natomiast pieniądze nie przyczynią się do wytworzenia nowych dóbr, zwiększających dobrobyt. Przypomina to trochę parę idącą w gwizdek lokomotywy, zamiast do tłoka napędzającego koła i wprawiającego je w ruch. Im więcej pary trafi do gwizdka, tym mniej dotrze do kół, przy stałej ilości węgla (czytaj środków w budżecie), a tym samym parowóz przemieści się na mniejszą odległość. Podobne rozumowanie można przedstawić w przypadku gospodarki. Jeszcze raz pragnę zaznaczyć, że zdaję sobie sprawę z konieczności przeznaczania określonych kwot na ochronę zdrowia, a nie na inne inwestycje. Poza tym zamknięcie szkół, teatrów, kin przyczyni się do wzrostu sprzedaży usług cyfrowych, tj. wypożyczalni filmów (Netflix) czy też gier komputerowych. Tak więc niebawem spółki gamingowe może wrócą do gry, ale jednak po wielkopostnej, solidnej korekcie cen. Na koniec warto zaznaczyć, że rynek finansowy wyczekuje informacji dotyczących zwalczania koronawirusa i z utęsknieniem czeka na wiadomość o wynalezieniu szczepionki (remedium) skutecznie unieszkodliwiającej ten rodzaj wirusa. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki inwestorzy zostaliby wydobyci z giełdowego piekła, przynajmniej do czyśćca, a potem do raju. Oby niebawem wszystkim nam było to dane!

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych