Raz złapane przez euro momentum wydaje się nie znać końca, a fundamenty wszelkiej maści sugerują, że wspólna waluta staje się poważnym pretendentem do statusu rezerwy.

Kiedy na początku roku od parytetu eurodolara dzieliły nas mniej niż 2 centy, nikt nie zadawał sobie pytań o pozycję amerykańskiej waluty na arenie międzynarodowej. Fakt, wprowadzający się wówczas do Białego Domu Donald Trump budził obawy o stabilność amerykańskiej gospodarki, jednak nikt nie spodziewał się, że w gronie definitywnych przegranych tzw. Trump Trade będzie właśnie dolar.

Pomimo protekcjonizmu Trumpa i zachowawczej polityki monetarnej inwestorzy odwracają się od pierwszej waluty świata, czego głównym beneficjentem okazuje się być euro (+13 proc. od początku roku). O ile dane makroekonomiczne z obu gospodarek są wciąż mieszane i ciężko mówić o „koniunkturalnym zwycięzcy”, o tyle stabilność instytucjonalna zdaje się być głównym wektorem przepływu kapitału w stronę Starego Kontynentu.

Na pierwszym planie – spór Trumpa z Jerome’emm Powellem. Dzisiejsza deklaracja ze strony prezydenta USA, że wskaże następcę Powella przed końcem jego kadencji, uderza w niezależność Fedu, a ryzyko monetarnego „gabinetu cieni” może zadać dolarowi „cios dekady”. W związku z powyższym słabnie dryfujący na rynku sentyment, że euro jest już przewartościowane, co potwierdzają również nowe, zrewidowane w górę prognozy wielu instytucji finansowych, które ochoczą widzą kurs EUR/USD w okolicach 1,20 przed końcem 2025 roku.

Aleksander Jabłoński, analityk XTB