Tak dobrego czasu dla sektora TFI jak teraz chyba dawno już nie było...
Generalnie sytuacja całego biznesu towarzystw funduszy inwestycyjnych, jak i u nas, jest bardzo dobra. Pieniądze płyną z banków do funduszy szerokim strumieniem, głównie ze względu na ogromną nadpłynność w sektorze bankowym – wskaźnik kredytów do depozytów wynosi 67 proc., w związku z tym banki płacą niewiele za utrzymanie depozytów, a klienci – słusznie – szukają alternatyw, w tym w funduszach, głównie dłużnych. Depozyty oferują dziś odsetki rzędu 4–5 proc., a fundusze dłużne powinny osiągnąć w tym roku 6–7 proc. W ostatnich miesiącach tempo przepływu z banków do TFI jeszcze przyspieszyło, do 6 mld zł w lipcu i 5 mld zł w sierpniu wobec 3–4 mld zł miesięcznie w pierwszej połowie roku. Nadpłynność jest strukturalna, zatem dopóki w Polsce czy na świecie nie wydarzy się coś niespodziewanego, to pieniądze nadal powinny płynąć do funduszy. Banki oczywiście chciałyby udzielać więcej kredytów, ale przy obecnych poziomach stóp procentowych popyt na kredyty jest umiarkowany. Jest szansa, że popyt zacznie się ożywiać przy kolejnych obniżkach stóp procentowych, ale wspomniana nadpłynność w bankach jest gigantyczna i to się szybko nie zmieni.
Wygląda więc na to, że branża funduszy jest skazana na sukces, aczkolwiek żałujemy, że mimo trzech lat hossy nikt nie kupuje funduszy akcji. Widzę coś takiego pierwszy raz i trudno mi to zjawisko jednoznacznie zinterpretować. Albo hossa będzie trwała przez następne kilka lat i inwestorzy krajowi wreszcie się na akcje skuszą, albo może będzie to pierwsza w historii GPW hossa bez udziału inwestorów detalicznych.
Przypomnijmy też, że co jakiś czas mamy do czynienia na warszawskiej giełdzie z hossą z prawdziwego zdarzenia, tak jak to było w 1993 r. czy w latach 2003–2007, kiedy wyceny spółek oderwały się od rzeczywistości, a zainteresowanie giełdą było ogromne. Może znów nadchodzą tak dobre czasy. Bywa, że i GPW przytrafiają się wielkie hossy, może nie tak często jak w USA, ale zachęcałbym osoby posiadające oszczędności do bacznego przyglądania się temu, co dzieje się na polskim rynku akcji. Czasy wielkich zysków z nieruchomości są już raczej za nami, w związku z tym trzeba szukać miejsca, gdzie w dłuższej perspektywie będzie można zarabiać. To, że główne warszawskie indeksy rosną w tym roku po ponad 30 proc., powinno dawać do myślenia. Co więcej, mamy też w bieżącym roku przeprowadzone z sukcesem duże IPO Diagnostyki, które dało zarobić już ponad 100 proc.
Wydarzenie z połowy tygodnia, czyli wtargnięcie rosyjskich dronów, nie powinno nas jednak sprowadzić na ziemię?
Środowy incydent wprowadza niepokój i wpisuje się w nasze myślenie o czynnikach ryzyka dla warszawskiej giełdy. Widzimy dwa główne zagrożenia. Pierwsze to trwająca wojna na Ukrainie i agresywna postawa Rosji. To się niestety nie zmienia i prawdopodobnie – wbrew naszym oczekiwaniom z początku roku – wojna na Ukrainie się jednak szybko nie zakończy. Liczyliśmy, że dzięki prezydentowi Donaldowi Trumpowi, jej koniec w tym roku nastąpi. Strategia Trumpa względem Rosji okazała się niestety całkowicie nieskuteczna. Zamiast końca wojny „w ciągu jednego dnia”, mamy jej eskalację i drony nad Polską. Możemy tylko mieć nadzieję, że Amerykanie zmodyfikują swoją postawę względem Rosji.
Drugi czynnik ryzyka to wewnętrzne konflikty polityczne, które wyostrzyły się po wyborach prezydenckich. Zakładamy, że tarcia polityczne będą nam towarzyszyć, co w obecnej sytuacji geopolitycznej nie jest najlepszą informacją. Również najlepszą informacją nie jest stan finansów naszego kraju. Cieszymy się oczywiście ze szklanki do połowy pełnej, czyli cały czas pozytywnego wzrostu gospodarczego (3,5 proc. wzrostu w tym i prawdopodobnie także w przyszłym roku), ale politycy zadłużają państwo w tempie takim, jakby kierowali się zasadą: żyj dzisiaj i nie myśl, co będzie jutro, pojutrze. Patrząc na rosnące zadłużenie i pogarszającą się demografię strach myśleć, co będzie za 10, 20 lat. Apelujemy do naszej klasy politycznej o przemyślenie, czy deficyt na poziomie 300 mld zł rocznie to na pewno jest dobra strategia z perspektywy kolejnych pokoleń, które będą obarczone tymi długami. Te dwa wspomniane czynniki ryzyka sprawiają, że obraz polskiej giełdy nie jest już tak piękny i wspaniały. O czynnikach ryzyka absolutnie trzeba pamiętać, ale też nie zapominać o GPW i koncentrować się na pozytywnych aspektach. Przez ostatnich kilkanaście lat skupialiśmy się niestety głównie na rzeczach, które dla spółek i emitentów nie są najlepsze, czyli: rosnące wymagania, procedury, obowiązki, koszty. Skupmy się na sukcesach, jak np. nowy rekord WIG 110 tys. pkt z sierpnia czy IPO Diagnostyki, które pokazują, że da się na GPW zarabiać.