Prezes Quercusa TFI: dobrze zarządzane fundusze aktywne będą pokonywać ETF-y

Większość ETF-ów w Polsce to produkty naśladujące zagraniczne aktywa. Promując takie produkty, namawiamy do eksportu kapitału. A polskie oszczędności powinny być lokowane głównie w naszą gospodarkę - mówi Sebastian Buczek, prezes Quercusa TFI.

Publikacja: 15.09.2025 05:45

Sebastian Buczek, prezes Quercusa TFI

Sebastian Buczek, prezes Quercusa TFI

Foto: materiały prasowe

Tak dobrego czasu dla sektora TFI jak teraz chyba dawno już nie było...

Generalnie sytuacja całego biznesu towarzystw funduszy inwestycyjnych, jak i u nas, jest bardzo dobra. Pieniądze płyną z banków do funduszy szerokim strumieniem, głównie ze względu na ogromną nadpłynność w sektorze bankowym – wskaźnik kredytów do depozytów wynosi 67 proc., w związku z tym banki płacą niewiele za utrzymanie depozytów, a klienci – słusznie – szukają alternatyw, w tym w funduszach, głównie dłużnych. Depozyty oferują dziś odsetki rzędu 4–5 proc., a fundusze dłużne powinny osiągnąć w tym roku 6–7 proc. W ostatnich miesiącach tempo przepływu z banków do TFI jeszcze przyspieszyło, do 6 mld zł w lipcu i 5 mld zł w sierpniu wobec 3–4 mld zł miesięcznie w pierwszej połowie roku. Nadpłynność jest strukturalna, zatem dopóki w Polsce czy na świecie nie wydarzy się coś niespodziewanego, to pieniądze nadal powinny płynąć do funduszy. Banki oczywiście chciałyby udzielać więcej kredytów, ale przy obecnych poziomach stóp procentowych popyt na kredyty jest umiarkowany. Jest szansa, że popyt zacznie się ożywiać przy kolejnych obniżkach stóp procentowych, ale wspomniana nadpłynność w bankach jest gigantyczna i to się szybko nie zmieni.

Wygląda więc na to, że branża funduszy jest skazana na sukces, aczkolwiek żałujemy, że mimo trzech lat hossy nikt nie kupuje funduszy akcji. Widzę coś takiego pierwszy raz i trudno mi to zjawisko jednoznacznie zinterpretować. Albo hossa będzie trwała przez następne kilka lat i inwestorzy krajowi wreszcie się na akcje skuszą, albo może będzie to pierwsza w historii GPW hossa bez udziału inwestorów detalicznych.

Przypomnijmy też, że co jakiś czas mamy do czynienia na warszawskiej giełdzie z hossą z prawdziwego zdarzenia, tak jak to było w 1993 r. czy w latach 2003–2007, kiedy wyceny spółek oderwały się od rzeczywistości, a zainteresowanie giełdą było ogromne. Może znów nadchodzą tak dobre czasy. Bywa, że i GPW przytrafiają się wielkie hossy, może nie tak często jak w USA, ale zachęcałbym osoby posiadające oszczędności do bacznego przyglądania się temu, co dzieje się na polskim rynku akcji. Czasy wielkich zysków z nieruchomości są już raczej za nami, w związku z tym trzeba szukać miejsca, gdzie w dłuższej perspektywie będzie można zarabiać. To, że główne warszawskie indeksy rosną w tym roku po ponad 30 proc., powinno dawać do myślenia. Co więcej, mamy też w bieżącym roku przeprowadzone z sukcesem duże IPO Diagnostyki, które dało zarobić już ponad 100 proc.

Wydarzenie z połowy tygodnia, czyli wtargnięcie rosyjskich dronów, nie powinno nas jednak sprowadzić na ziemię?

Środowy incydent wprowadza niepokój i wpisuje się w nasze myślenie o czynnikach ryzyka dla warszawskiej giełdy. Widzimy dwa główne zagrożenia. Pierwsze to trwająca wojna na Ukrainie i agresywna postawa Rosji. To się niestety nie zmienia i prawdopodobnie – wbrew naszym oczekiwaniom z początku roku – wojna na Ukrainie się jednak szybko nie zakończy. Liczyliśmy, że dzięki prezydentowi Donaldowi Trumpowi, jej koniec w tym roku nastąpi. Strategia Trumpa względem Rosji okazała się niestety całkowicie nieskuteczna. Zamiast końca wojny „w ciągu jednego dnia”, mamy jej eskalację i drony nad Polską. Możemy tylko mieć nadzieję, że Amerykanie zmodyfikują swoją postawę względem Rosji.

Drugi czynnik ryzyka to wewnętrzne konflikty polityczne, które wyostrzyły się po wyborach prezydenckich. Zakładamy, że tarcia polityczne będą nam towarzyszyć, co w obecnej sytuacji geopolitycznej nie jest najlepszą informacją. Również najlepszą informacją nie jest stan finansów naszego kraju. Cieszymy się oczywiście ze szklanki do połowy pełnej, czyli cały czas pozytywnego wzrostu gospodarczego (3,5 proc. wzrostu w tym i prawdopodobnie także w przyszłym roku), ale politycy zadłużają państwo w tempie takim, jakby kierowali się zasadą: żyj dzisiaj i nie myśl, co będzie jutro, pojutrze. Patrząc na rosnące zadłużenie i pogarszającą się demografię strach myśleć, co będzie za 10, 20 lat. Apelujemy do naszej klasy politycznej o przemyślenie, czy deficyt na poziomie 300 mld zł rocznie to na pewno jest dobra strategia z perspektywy kolejnych pokoleń, które będą obarczone tymi długami. Te dwa wspomniane czynniki ryzyka sprawiają, że obraz polskiej giełdy nie jest już tak piękny i wspaniały. O czynnikach ryzyka absolutnie trzeba pamiętać, ale też nie zapominać o GPW i koncentrować się na pozytywnych aspektach. Przez ostatnich kilkanaście lat skupialiśmy się niestety głównie na rzeczach, które dla spółek i emitentów nie są najlepsze, czyli: rosnące wymagania, procedury, obowiązki, koszty. Skupmy się na sukcesach, jak np. nowy rekord WIG 110 tys. pkt z sierpnia czy IPO Diagnostyki, które pokazują, że da się na GPW zarabiać.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI: Sytuacja na GPW jak z pięknego snu. Możliwe kolejne rekordy WIG. Są ciekawe firmy

Skoro już mówi pan o polskich akcjach, to zauważmy, że rekordy wyceny bije także Quercus TFI, a właśnie mija 17 lat od waszego debiutu. Jak pan wspomina te lata?

Zadebiutowaliśmy dokładnie trzy dni przed upadkiem Lehman Brothers. Kurs otwarcia na pierwszej sesji sięgnął 0,8 zł, a na zamknięciu 0,68 zł, a w ostatnich dniach 11,45 zł, czyli podobnie do ceny transakcyjnej z Franklinem Templetonem. Przebyliśmy zatem długą drogę. Były wzloty i upadki, jak trudny start w 2008 r., później tzw. rozbiór OFE i pierwszy atak Rosji na Ukrainę w 2014 r., a w 2018 r. upadek GetBacku. Trudnych momentów kilka było, ale na dłuższą metę budujemy wartość dla naszych akcjonariuszy. To nasz fundamentalny cel. W międzyczasie w formie skupu akcji własnych do akcjonariuszy popłynęło już ponad 300 mln zł. Wciąż też zamierzamy dzielić się wypracowanymi zyskami (do 100 proc. wyniku jednostkowego).

Nie planuje pan sprzedaży swoich udziałów?

Nie. Wciąż chcemy robić to, co do tej pory. Przez następne 100 lat. Pracujemy nad długoterminowym wzrostem wartości. Nie budujemy biznesu pod skokowy wzrost i jego sprzedaż. Obserwując najlepsze spółki z Polski i rynków zagranicznych można dojść do wniosku, że cierpliwość popłaca. Patrząc na historię LPP, Dino czy Kęt widzimy, że dobra, cierpliwie realizowana strategia rozwoju przez wiele lat to najlepszy przepis na sukces dla akcjonariuszy.

Wspomniane LPP to też największa pozycja Quercusa Agresywnego, którego tegoroczny wzrost odpowiada tylko połowie zwyżki WIG. Kłopot z pokonaniem WIG-u, a zatem i porównywalnych funduszy pasywnych, mają też inne zarządzane aktywnie fundusze polskich akcji. Może dlatego jest problem z napływami?

Faktycznie, jeśli chodzi o bieżący rok, to nie jest najlepszy czas dla Quercusa Agresywnego ze względu na to, że najmocniej rosną spółki duże, a my z reguły przeważamy w portfelu firmy średnie i małe. Natomiast stopa zwrotu Quercusa Agresywnego od początku istnienia, czyli 17,5 lat, sięga 304 proc. w porównaniu ze 122 proc. WIG-u. Czyli w długim czasie strategia jest słuszna.

Jeśli chodzi o ETF-y, to oczywiście cieszymy się, że oferta tych produktów rozwija się w Polsce. To dobra informacja dla klientów. Zauważmy jednak, że cały rynek ETF-ów wart jest na naszym rynku około 10 mld zł, czyli mniej niż wpłynęło do funduszy inwestycyjnych w ostatnich dwóch miesiącach. Nie mamy żadnego mentalnego problemu z ETF-ami. Dobrze, że się rozwijają, ale ich skala pozostaje skromna. Dobrze zarządzane fundusze aktywne będą pokonywać ETF-y.

Pamiętajmy też, że większość ETF-ów w Polsce to produkty naśladujące zagraniczne aktywa. Krótko mówiąc, promując te produkty namawiamy do eksportu kapitału. A polskie oszczędności powinny być lokowane głównie w naszą gospodarkę, w polskie akcje i obligacje.

Reklama
Reklama

Skoro preferujecie średnie i małe spółki, to zauważmy, że indeksy średnich i małych spółek uwzględniające dywidendy zarobiły we wspomnianym przez pana okresie odpowiednio 313 i 425 proc. Takich stóp zwrotu próżno szukać też wśród pozostałych funduszy polskich akcji.

Naszym benchmarkiem jest WIG i do niego się porównujemy. Stawiamy sobie za cel jego pobicie, co i tak nie jest łatwe. To mocny, dywidendowy indeks, który trudno pokonywać w długim terminie.

Jak ocenia pan obecne wyceny polskich spółek?

Są umiarkowane, mimo tego, że hossa trwa już trzy lata. Są pojedyncze spółki, które uznajemy za wysoko wycenione. Przykładem w ubiegłym roku był Budimex, a w tym roku Asseco Poland. To oczywiście wspaniałe przedsiębiorstwa, ale na tle innych polskich spółek ich wyceny mocno odbiegały in plus. Oczywiście było to związane ze specyficznymi dla nich okolicznościami. Ale to tylko pojedyncze przypadki. Większość spółek, w tym banki, są wycenione umiarkowanie czy nawet atrakcyjnie. Z zaznaczeniem, że w najbliższym czasie nie dojdzie do jakiejś negatywnej niespodzianki. Może nią być np. wprowadzenie, a następnie utrzymanie CIT-u dla banków na poziomie 30 proc.

Tanie nie są za to spółki amerykańskie. Natomiast są one w stanie rosnąć dwucyfrowo na poziomie przychodów i zysków. Czyli mamy do czynienia z sytuacją premii za szybki wzrost. Nasze fundusze zagraniczne (Quercus Global Growth i Quercus Global Balanced) są beneficjentami tych wzrostów.

Z perspektywy biznesowej w ostatnich latach sporą zmianą w Quercusie było wprowadzenie dwóch funduszy dłużnych. Jakie są plany produktowe?

Kiedy tworzyliśmy Quercusa, chcieliśmy skupić się na Polsce i regionie. Założyliśmy m.in. fundusz akcji rosyjskich oraz tureckich. Na szczęście po 10 latach otrzeźwieliśmy i stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie inwestować w tych krajach i na koniec 2018 r. zmieniliśmy ich strategie. Postawiliśmy na dwa fundusze dłużne i na rynek amerykański. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że były to dobre decyzje, zarówno dla spółki, jak i dla uczestników funduszy, których wyniki są jednymi z najlepszych na rynku. Aktywa naszych trzech funduszy dłużnych obecnie to blisko 6 mld zł, co pokazuje również, jak rynek funduszy jest przechylony w stronę długu.

Pracujemy dziś nad jednym produktem, ale jest jeszcze we wczesnej fazie rozwoju. Na razie nasza oferta jest kompletna. Mimo że składa się tylko z 12 funduszy, to w większości wyczerpuje potrzeby inwestorów.

Część ekspertów bije na alarm, jeśli chodzi o sytuację krajowego budżetu. Czy to ryzyko dla rynku obligacji?

Cały czas widzimy potencjał w obligacjach, zarówno polskich, jak i amerykańskich. Dopóki pozostajemy w cyklu obniżek stóp procentowych, to nadal jest miejsce na pozytywne stopy zwrotu. W porównaniu z akcjami czy metalami szlachetnymi to właśnie obligacje cały czas oferują najlepszą relację zysku do ryzyka. Nie uważamy, abyśmy byli blisko końca dobrej passy długu. Obecne poziomy rentowności wciąż dają perspektywę atrakcyjnych stóp zwrotu.

Reklama
Reklama

Jeśli chodzi zaś o metale szlachetne, to sytuacja w ostatnim czasie jest bardzo dynamiczna. Nie zakładaliśmy aż takich wzrostów złota i srebra w tym roku. Stwierdziłbym nawet, że złoto wchodzi w tym momencie już w fazę bańki spekulacyjnej. Wielu inwestorów na świecie myśli o tym aktywie już bardzo ciepło, a nie ma fundamentalnego uzasadnienia do 40-proc. wzrostów kruszcu w rok. Trend wzrostowy, który złoto rozpoczęło w 2018 r. jest wciąż w mocy, ale dynamika zwyżki z ubiegłego i bieżącego roku przekracza rozsądne prognozy.

Ten rok to także wyraźne osłabienie dolara. Czy jest to powiązane ze słabszą pozycją USA na arenie międzynarodowej?

Mamy wrażenie, że świat zmienia się coraz szybciej i niemal każdy miesiąc przynosi zaskakujące wydarzenia. Geopolityczna strategia Trumpa okazuje się mało skuteczna, obserwujemy m.in. zbliżenie Rosji z Chinami oraz Indiami. USA narobiły dużo zamieszania w ostatnich miesiącach. Wątpię, czy taka strategia przyniesie im korzyści. Niestety pozycja UE także słabnie, co jest minusem dla Polski. Relacje międzynarodowe stają się coraz bardziej skomplikowane.

Mimo zwyżek trudno o kolejne IPO na GPW, z kolei wielu insiderów akcji się pozbywa. O czym to świadczy?

Wzrosty trwają od trzech lat i wielu głównych udziałowców dochodzi do wniosku, że wyceny są już transakcyjne. Czas też płynie, więc i horyzont inwestycyjny, np. niektórych funduszy private equity, może się wyczerpywać. Czekamy na kolejne debiuty, takie jak Diagnostyki, gdzie wycena była bardzo rozsądna.

Niedawno wasz konkurent, Esaliens TFI, zakończył współpracę z Xelionem, którego Quercus jest właścicielem. Czy miało to związek z polityką dystrybucji funduszy?

W ofercie Xelionu jest ponad 1000 funduszy, dostarczanych przez 20 podmiotów krajowych i globalnych. Od czasu do czasu następuje przegląd oferty. Historia z Esaliens jest prosta: niski wolumen biznesu (poniżej 20 mln zł) sprawił, że nie było sensu kontynuacji współpracy. Xelion zapowiedział jednak wprowadzenie dwóch kolejnych TFI do oferty. Najważniejszy jest interes klientów. Powinni mieć dostęp do szerokiej oferty najlepszych produktów na rynku. Działa to też mobilizująco na dostawców funduszy, czyli TFI.

Fundusze inwestycyjne
Przy okienkach znowu tłumy
Fundusze inwestycyjne
Giełdowa wycena Skarbca Holdingu jest obecnie mocno zaniżona
Fundusze inwestycyjne
Trudny początek września, po którym rynki mogą się długo nie podnieść
Fundusze inwestycyjne
Presja na cięcia w USA, w Europie nerwówka
Fundusze inwestycyjne
Grupa VeloBanku ściąga kolejnego specjalistę. Tym razem do swojego TFI
Fundusze inwestycyjne
Esaliens TFI zrywa z Xelionem. Doradcy odpowiadają
Reklama
Reklama