Konsekwencją skoku cen ropy naftowej w końcówce sierpnia do poziomu najwyższego od ponad dziewięciu miesięcy było prognozowane odbicie głównego wskaźnika inflacji CPI do 0,6 proc. miesiąc do miesiąca oraz do 3,6 proc. rok do roku (wobec lokalnego dołka w czerwcu na poziomie 3,1 proc. r./r.).
W obliczu ostatnich skoordynowanych cięć wydobycia ropy przez Arabię Saudyjską i Rosję, ale też najniższych od dekad (!) rezerw strategicznych USA, ten główny surowiec energetyczny pozostaje zagrożeniem dla normalizacji inflacji na świecie. Bank Goldman Sachs postraszył w ostatnich dniach wizją zwyżki cen ropy powyżej 100 dolarów za baryłkę w przyszłym roku. Nic dziwnego, że rentowność amerykańskich obligacji dwuletnich pozostaje w okolicy 5 proc., nieopodal serii szczytów z tego roku, dyskontując pobyt stopy procentowej Fed na wysokim pułapie przez dłuższy czas (obecnie wynosi 5,25–5,50 proc.). Ostrożność Fedu, jeśli chodzi o ogłaszanie definitywnego triumfu nad inflacją, silnie kontrastuje z najnowszą, gołębią narracją RPP. Efekt to spadek rentowności rodzimych obligacji dwuletnich poniżej rentowności analogicznych papierów amerykańskich – to sytuacja nietypowa, która wszakże zdarzała się już historycznie.
Reasumując, ostatnia zwyżka cen ropy zaczęła trochę psuć pożądany przez rynki scenariusz dalszej normalizacji inflacji, ale na razie bardziej mowa o korekcie w tym trendzie niż o jego odwróceniu.