Ruszyły negocjacje firm energetycznych z Urzędem Regulacji Energetyki w sprawie cen prądu dla gospodarstw domowych, które mają obowiązywać już od 1 stycznia. Po tym, jak w połowie tego roku regulator po raz pierwszy w historii obniżył taryfy oferowane przez cztery największe grupy energetyczne, pojawiły się zapowiedzi, że to dopiero początek spadku cen. Tymczasem okazuje się, że część firm postanowiła walczyć o wyższe taryfy. Wśród nich jest największy krajowy wytwórca energii elektrycznej: Polska Grupa Energetyczna. Oczekiwania pozostałych spółek są jednak bardzo zróżnicowane. Z naszych informacji wynika, że w dokumentach, jakie wpłynęły do URE, pojawiły się zarówno wnioski o podwyżki, jak i utrzymanie cen albo nawet ich obniżenie. Regulator wezwał wszystkie firmy do weryfikacji swoich oczekiwań.
Wszystko w rękach URE
Ostateczna wysokość opłat za energię elektryczną zależeć będzie od decyzji prezesa URE, a ten niejednokrotnie podkreślał, że nie spodziewa się w tej sprawie złych wiadomości dla odbiorców energii elektrycznej. – Sytuacja na rynku hurtowym energii jest dość jasna: ceny są niższe niż w ubiegłych latach, choć zauważamy, że pojawiają się pierwsze sygnały mogące świadczyć o wzroście cen w przyszłości – informuje z kolei Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka URE.
W ewentualne podwyżki nie wierzą analitycy. – W mojej ocenie firmy nie mają podstaw do tego, żeby domagać się wzrostu taryf. Na rynku hurtowym w kontraktach na przyszły rok ceny 1 megawatogodziny energii są co najmniej o 20 zł niższe niż w tym roku. To może skłonić regulatora do dalszych obniżek – przekonuje Maciej Hebda, analityk Espirito Santo Investment Bank.
Tego samego zdania jest Stanisław Ozga, analityk DM PKO BP. – Można przypuszczać, że firmom energetycznym trudno będzie wywalczyć podwyżki. Z drugiej strony pewnym argumentem dla sprzedawców mogą być rosnące ceny pozostałych elementów kosztu energii, takich jak np. zielone certyfikaty – zauważa Ozga.
Dodaje, że w przyszłym roku sprzedawcy energii mogą być ponownie zobligowani do pozyskiwania tzw. żółtych i czerwonych certyfikatów (świadectwa pochodzenia energii z jednostek wytwarzających jednocześnie prąd i ciepło). A to będzie dla nich dodatkowy wydatek.