Komisja Europejska zakończyła postępowanie przeciwko Gazpromowi w sprawie nadużywania pozycji dominującej w naszej części Europy. Rosyjski koncern nie został ukarany, a jedynie zobowiązany do zmiany zachowania. Jak pan przyjął tę wiadomość?
Z mieszanymi uczuciami. Jesteśmy przede wszystkim rozczarowani. Pamiętajmy przy tym, że kary nakładane na monopolistów przez Komisję Europejską nie trafiają do żadnej zainteresowanej strony – kraju czy firmy, ale do budżetu Komisji. Więc nie walczymy tutaj o swoją pozycję, bo kara w żadnym procencie nie będzie zasilała naszego konta. Nam naprawdę zależy na tym, żeby ograniczyć monopol na rynku. Dlatego że on się odbija na naszych konsumentach i na naszej firmie w niesłychanie negatywny sposób, bo płacimy ogromne pieniądze za gaz rosyjski. Większe niż te, które moglibyśmy uzyskiwać i w pewnym stopniu uzyskujemy na giełdach zachodnich. Ten stan rzeczy jest nie do utrzymania. W momencie kiedy Gazprom zapowiada, że wybuduje gigantyczną nową infrastrukturę przesyłową na europejskim rynku, mówię tu o gazociągach South Stream i North Stream II, to nie zasługuje na tak pobłażliwe traktowanie. Zwłaszcza że nie mamy pojęcia, w jaki sposób rosyjska firma chce wypełnić te niesłychanie skromne zobowiązania.
Co w praktyce oznacza decyzja komisji Europejskiej dla Polski?
Nie sądzę, żeby w tej chwili mogło się coś zmienić na lepsze. Komisja ogłosiła, że podjęła decyzję, natomiast jej nie upubliczniła. To jest spór tak ważnej rangi, że on bezsprzecznie wymaga rygoru pisemnego. Dlatego oczekujemy, że dokładna treść tej decyzji wraz z uzasadnieniem i wszystkimi towarzyszącymi jej dokumentami zostanie podana do publicznej wiadomości. Komisja siedem lat prowadziła tę sprawę i nie jest dla nas wiarygodnym wytłumaczeniem, że jeszcze musi coś poprawić w dokumentach. Dopóki nie poznamy treści decyzji, trudno mówić o szczegółach.