Zbyt duże zaangażowanie europejskich banków w rodzime obligacje skarbowe przyczyniło się do eskalacji kryzysu w strefie euro. Tymczasem w trakcie tego kryzysu to zaangażowanie jeszcze wzrosło. Czyżby Bruksela gasiła pożar benzyną?
Wzrost zaangażowania europejskich banków w rodzime obligacje sugeruje, że walka z kryzysem została odsunięta w czasie. Europejscy decydenci zanadto skupili się na uspokajaniu rynków i zmaganiu się z bieżącymi trudnościami, a za mało na leżących u ich źródła strukturalnych problemach, związanych z bilansami rządów i banków. W trakcie kryzysu banki wręcz zachęcano, np. na drodze tanich pożyczek z EBC, aby dokupowały obligacji rodzimych rządów. Z jednej strony ułatwiało to tym ostatnim finansowanie ich potrzeb, a z drugiej dawało bankom przyzwoicie zarobić. Dla inwestycji w obligacje skarbowe banki nie potrzebują zabezpieczeń kapitałowych, bo w świetle regulacji papiery te są całkowicie bezpieczne, a jednocześnie inwestorzy wcale nie uważają obligacji wielu europejskich państw za bezpieczne, dzięki czemu mają one atrakcyjne oprocentowanie. Ofiarami tej sytuacji są małe i średnie spółki – główni pracodawcy w Europie – których dostęp do kredytu dramatycznie się pogorszył.
Dlaczego unijni decydenci nie wzięli się na poważnie za osłabianie więzi między bankami a rządami?
Unijni regulatorzy musieliby w tym celu przypisać przynajmniej niektórym obligacjom skarbowym dodatnie współczynniki ryzyka, wskutek czego wymagałyby one zabezpieczeń kapitałowych, a więc ich kupowanie nie byłoby dla banków tak atrakcyjne. Poza tym musieliby ustalić, jaki odsetek aktywów banków mogą maksymalnie stanowić takie papiery. Takie ograniczenia istnieją w odniesieniu do innych rodzajów aktywów. Problem w tym, że te zmiany regulacji obnażyłyby słabą pozycję kapitałową wielu europejskich instytucji.
I problemy finansowe rządów.