Rynkowe ramię ministra

Mija rok, odkąd został wiceministrem finansów odpowiedzialnym za zarządzanie długiem. Obecną pracę nazywa misją. Nie wyklucza, że po jej zakończeniu wróci na rynek.

Aktualizacja: 08.02.2017 11:42 Publikacja: 27.08.2013 06:00

Trzeba być zawsze krok przed rynkiem. To jest ciekawa gra – mówi Wojciech Kowalczyk.

Trzeba być zawsze krok przed rynkiem. To jest ciekawa gra – mówi Wojciech Kowalczyk.

Foto: Archiwum

Wojciech Kowalczyk trafił do Ministerstwa Finansów dokładnie rok temu. W resorcie zajmuje się zarządzaniem długiem państwa i kwestiami związanymi z rynkiem finansowym.

Człowiek rynku

Urodził się w 1965 r. w Kielcach. W Warszawie w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (obecnie SGH), ukończył studia na kierunku handel zagraniczny. W 1990 r. obronił pracę magisterską na temat przewidywania kursów akcji. – Byłem na roku razem z wieloma późniejszymi ministrami i prezesami banków, ludźmi, którzy do dzisiaj mają wpływ na życie gospodarcze kraju. Po studiach spędziłem cztery lata w Stanach Zjednoczonych. Pobyt tam to było bardziej  przedłużenie młodości – wspomina.

Pierwsze zawodowe kroki stawiał w Banku Handlowym. Jako diler, a potem szef dilerów, uczył się zarabiać na raczkującym dopiero w Polsce rynku papierów skarbowych i nawiązywał pierwsze kontakty z inwestorami zagranicznymi. – Dzisiaj oceniam ten etap jako najbardziej rozwijający. Była pierwsza połowa lat 90., w Polsce dopiero tworzyły się zręby rynku finansowego. To była ważna lekcja, która procentuje do dziś – mówi Kowalczyk.

W Banku Handlowym stworzył pierwszy w Polsce zespół zajmujący się instrumentami dłużnymi. Był też dyrektorem Centrum Operacji Pieniężnych. Potem przyszedł czas na zebranie doświadczeń za granicą. Kowalczyk wyjechał do Londynu, gdzie w banku inwestycyjnym Merrill Lynch odpowiadał za polski i węgierski rynek walutowy, papierów dłużnych i instrumentów pochodnych. W międzyczasie doszło do fuzji Banku Handlowego oraz Citibanku. Po trzech latach spędzonych w Londynie Kowalczyk wrócił do banku działającego już pod marką Citi Handlowy i spędził tam jeszcze kolejnych sześć lat. Potem przyszedł czas na zmiany.

Państwowy czyściec

– Powołanie, aby pracować dla państwa, tliło się we mnie od pewnego czasu – przyznaje obecny wiceminister finansów. Zanim jednak trafił do ministerialnego budynku na Świętokrzyskiej, przeszedł przez, jak sam to nazywa, „czyściec", pracując w Banku Gospodarstwa Krajowego. Z państwowym bankiem związał się na początku 2010 r. Najpierw był dyrektorem odpowiedzialnym za sprzedaż, rynki finansowe i działalność inwestycyjną. Po nieco ponad roku pracy rada nadzorcza BGK powołała go na prezesa banku.

– Praca w BGK była dla mnie okresem przejściowym między sektorem prywatnym i publicznym. Przejście prosto z rynku na stanowisko urzędnicze jest bardzo trudne. Inne są mechanizmy podejmowania decyzji, inne rodzaje ryzyk, inny styl pracy. Bez przetarcia, jakie miałem w BGK, byłoby mi naprawdę ciężko – przyznaje.

Po ponad dwóch latach pracy w BGK Kowalczyk otrzymał propozycję nie do odrzucenia. W Ministerstwie Finansów zwolniło się właśnie stanowisko zarządzającego długiem publicznym (odpowiedzialny za te kwestie wiceminister Dominik Radziwiłł wyjechał do Waszyngtonu, pracować w Międzynarodowym Funduszu Walutowym). Minister finansów potrzebował w swoim zespole rynkowego ramienia. – Relacje z MF miałem od lat, będąc po stronie rynkowej i później pracując w państwowym BGK. Wiedziałem, jak ta praca wygląda, ale było to spojrzenie z zewnątrz. Nie planowałem przejścia do MF, to się stało nagle, otrzymałem propozycję i ją przyjąłem – wspomina. – Ta praca jest zwieńczeniem mojej kariery w sektorze komercyjnym – dodaje.

Specjalista od długu

27 sierpnia 2012 r. premier Donald Tusk powołał Wojciecha Kowalczyka na stanowisko podsekretarza stanu. W ministerstwie jest odpowiedzialny w pierwszej kolejności za efektywne zarządzanie długiem państwa. – Podejmuję decyzje co do wielkości, czasu i rodzajów emisji obligacji Skarbu Państwa, jestem odpowiedzialny za relacje z inwestorami, pozyskiwanie dobrych cen za polskie papiery – wylicza. Oprócz tego nadzoruje legislację dotyczącą rynków finansowych, departament gospodarki narodowej oraz departament poręczeń i gwarancji. Jest również szefem rady nadzorczej BGK.

Przyznaje, że praca urzędnika jest zupełnie inna niż bankowca. – Trader w banku na koniec dnia wie, czy stracił, czy zarobił. Tutaj na efekty naszych decyzji musimy trochę poczekać. Także zmiany legislacyjne, które wprowadzamy, mają różny wpływ na zarządzanie długiem – mówi. Przyznaje jednak, że doświadczenia z banku bardzo mu się przydają. – Teraz oglądam wszystko z drugiej strony, zarządzam największą pozycją w tym kraju, a może i w Europie, jeśli wziąć pod uwagę wielkość rynkowego długu złotowego i zagranicznego. Z drugiej strony wiem, jak działają mechanizmy bankowości inwestycyjnej. To doświadczenie przydaje mi się w zarządzaniu długiem państwa, pomaga mi działać wyprzedzająco w stosunku do rynku – zdradza.

Powrót na rynek?

Inna sprawa to bezpośredni kontakt z polityką, częste wizyty w Senacie, Sejmie. Czasem uchwalanie ustawy trwa miesiącami. – Mogę bezpośrednio obserwować, jak przebiegają procesy legislacyjne. Jest to również cenne doświadczenie, którego wcześniej nie miałem – mówi.

Właśnie mija rok, odkąd zasiadł w fotelu wiceministra finansów. – To czas na podsumowania. Jak mawiają Anglicy: so far, so good – żartuje. Jego pracę chwalą bankowcy. – Zna się na tym co robi, jest profesjonalistą – mówi analityk w jednym z banków. Kowalczyk przyznaje, że największe wyzwania jeszcze przed nim. – Zmienia się polityka banków centralnych, co powoduje zawirowania na rynkach. Trzeba być zawsze krok przed rynkiem. To jest ciekawa gra – mówi.

Jednak po zakończeniu misji publicznej nie wyklucza powrotu do sektora komercyjnego. – Praca w urzędzie państwowym jest wyczerpująca dużo bardziej niż praca w instytucji komercyjnej. Napięcia i stres są nieporównywalnie większe – przyznaje.

Stres w pracy odreagowuje, uprawiając sport. – Dużo pływam, przynajmniej parę razy w tygodniu, jeżdżę też rowerem. Zwłaszcza pływanie jest dobre, bo nie da się wtedy odebrać telefonu. Bez sportu byłoby ciężko – zapewnia.

[email protected]

Obligacje skarbowe | Z piekła do nieba i z powrotem

W dniu, w którym Wojciech Kowalczyk obejmował urząd wiceministra finansów, oprocentowanie polskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych wynosiło blisko 4,9 proc. Europa wpadła w recesję, rosły obawy o skalę spowolnienia naszej gospodarki, wielkimi krokami zbliżały się cięcia stóp procentowych. W drugiej połowie roku wyprzedzając luźniejszą politykę monetarną, inwestorzy z zagranicy zaczęli chętniej kupować polskie papiery. Pierwsze miesiące 2013 r. to już prawdziwy rajd na nasze obligacje. W drugim tygodniu maja padł rekord – oprocentowanie wyniosło niewiele ponad 3 proc. i było najniższe w historii. Teraz rynek długu znowu jest w tarapatach. Rentowność 10-latek przekracza 4,5 proc. i niewykluczone, że jeszcze wzrośnie. Ministerstwo Finansów pożyczyło większość środków  potrzebnych budżetowi w tym roku. – To pozwala nam teraz patrzeć z większym  spokojem w przyszłość – mówi Kowalczyk.

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy