Otóż nie można tego tak zostawić. Ranking tenisowy to sól tego sportu, źródło wzruszeń kibiców, dziennikarzy i sportowców, latarnia morska, drogowskaz i natchnienie. Może odrobinę przesadzam, ale niech ktoś sobie wyobrazi, że ranking nagle znika i wracają czasy przedrankingowe: ten czysto uznaniowy system ocen prominentnych dziennikarzy sportowych, ważnych działaczy, organizatorów turniejów i cykli turniejowych, co silniejszych federacji tenisowych – wedle chęci i niechęci, upodobań, nacisków sponsorów i swobodnego wyboru.
Tak to właśnie było do 1972 r., gdy istniał nieformalny system gwiazd, które zapraszano na turnieje oceniając ich zdolność przyciągania widzów, a nie realną siłę gry. Może miało to swój urok, ale z obiektywizmem nie miało nic wspólnego.
Gdy jednak powstało Stowarzyszenie Tenisistów Zawodowych, znane pod skrótem ATP, gdy potrzeba uczciwego dbania o portfele sportowców wzrosła, potrzeba rankingu uwolnionego od subiektywnych opinii też. Przyjęto jedyne słuszne założenie – to nie komputer miał decydować o tym, kto ma grać w turnieju, ale trzeba było na podstawie odpowiednich wyliczeń stworzyć komputerowo obiektywną listę grających, wedle aktualnej siły gry – tylko tyle i aż tyle. Reszta została do zrobienia informatykom. I zrobili oni co trzeba. 23 sierpnia 1973 r. gigantyczny komputer w sławnej firmie lotniczej TRW z Los Angeles wypluł parę płacht papieru z 186 nazwiskami – pierwsze brzmiało: Ilie Nastase.
Prawdę mówiąc robotę tę w TRW wykonywano po znajomości. Bob Kramer z ATP miał kolegę fizyka Simona Ramo w firmie, pasjonata tenisa. To on wraz z inżynierem Bobem Kurle robili wyliczenia, najpierw raz na miesiąc, potem co tydzień. Czasami komputer się psuł, wtedy w ATP nie załamywano rąk i liczono wszystko ręcznie. Takie były początki, potem ATP dorobiło się własnych maszyn liczących, parę razy zmieniano zasady wyliczeń, ale idea została bez zmian – wprowadzono ład w chaosie.
Idea jest stara jak świat, przyjęła się chyba we wszystkich dziedzinach życia, w ekonomii w szczególności. Ten tenisowy ranking jednak ma swój urok, bo jak to w sporcie bywa, do cyferek i ludzi dołożył prawdziwe emocje.