Niedzielne wybory parlamentarne w Grecji same w sobie nie są czynnikiem dużego ryzyka. Wszystkie sondaże mówią, że wygra je radykalnie lewicowa partia Syriza, która w niektórych badaniach opinii ma nawet 6 proc. przewagi nad centroprawicową Nową Demokracją premiera Antonisa Samarasa. O ile Syriza otrzymuje w sondażach około 35 proc. poparcia, a Nowa Demokracja około 30 proc., o tyle centrowa partia Potami może zdobyć 7 proc., neonazistowski Złoty Świt 6 proc., komunistyczna KKE 6 proc., socjalistyczna (obecnie współrządząca) partia PASOK 5 proc., a nacjonalistyczne stronnictwo ANEL i partia byłego socjalistycznego premiera Jorgosa Papandreu, Kinima – po 3 proc. Grecka ordynacja wyborcza przewiduje, że ta partia, która zdobędzie najwięcej głosów, dostaje bonus w postaci 50 mandatów w liczącym 250 miejsc parlamencie. By rządzić samodzielnie, Syriza musi więc zdobyć od 34 proc. do 39 proc. głosów (zależnie od łącznego wyniku partii, które nie przekroczą 3-proc. progu wyborczego). Chociaż sondaże przed ostatnimi wyborami do Parlamentu Europejskiego zawyżały poparcie dla tej partii, to można się spodziewać, że to ona będzie zwycięzcą wyborów parlamentarnych a jej 40-letni lider Aleksis Tsipras będzie najmłodszym premierem w dziejach greckiej republiki (średnia wieku na tym stanowisku wynosiła dotychczas 64 lata). Dużą niewiadomą jest jednak to, czy będzie potrzebował koalicjanta, np. komunistów, oraz to, jak na wygraną zareagują Bruksela, Frankfurt i Berlin. Czy nowy rząd, afiszujący się ze swoim sprzeciwem wobec krajowego i europejskiego establishmentu, będzie w stanie utrzymać kraj w strefie euro? Czy Draghi, Merkel, Juncker i Tusk będą skłonni iść z nim na rozsądny kompromis?
Kontynuacja nacisków
Rynek miał już czas, by się zaniepokoić – ateński indeks giełdowy ASE stracił od początku września aż 32 proc. Rentowność greckich obligacji dziesięcioletnich wzrosła w tym czasie z 5,8 proc. do 9,5 proc., dochodząc czasem do 11 proc. Teoretycznie zwycięstwo Syrizy może spowodować pogłębienie tej przeceny. Grecja ma mało czasu. Pod koniec lutego mają zostać wznowione negocjacje z trojką (przedstawicielami KE, EBC i MFW) , których celem będzie odblokowanie wstrzymanych transzy pomocy finansowej dla Grecji – 1,8 mld euro z Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF) i 3,5 mld euro z MFW. Jeśli nawet Grecja nie będzie pod presją na rynku obligacji (pierwszą spłatę swojego długu ma wyznaczoną dopiero na lipiec 2015 r.), to osiągnięcie jakiegoś porozumienia będzie dla niej konieczne. EBC zagroził bowiem, że od 1 marca może faktycznie odciąć greckim bankom dostęp do pomocy ze swojej kasy. Dotychczas przyjmował od nich jako zabezpieczenie pożyczek greckie obligacje rządowe oraz inne papiery gwarantowane przez państwo mimo ich śmieciowych ratingów. Robił to jednak pod warunkiem, że Grecja będzie kontynuowała reformy. Greckie banki przeprowadzają z EBC operacje refinansujące warte 45 mld euro rocznie. Odcięcie ich od tego źródła płynności grozi więc poważnym zaostrzeniem kryzysu w Grecji i może przybliżyć jej ewentualne wyjście ze strefy euro. W przypadku odcięcia od pieniędzy z EBC grecki bank centralny może uruchomić nadzwyczajne wsparcie płynnościowe (ELA). I na to jednak musi mieć pozwolenie EBC. Nie czekając na marcową konfrontację, cztery greckie banki, w tym Alpha Bank i Eurobank, już w połowie stycznia zwróciły się o pomoc płynnościową z ELA. Być może groźby EBC to tylko środek nacisku na Grecję, ale jest to niebezpieczne narzędzie.
– Perspektywa wyjścia Grecji ze strefy euro nie jest tylko blefem. Może się zdarzyć wypadek i cała sztuka polega na tym, by go uniknąć – mówił w połowie stycznia Gikas Hardouvelis, grecki minister finansów.
Jeszcze przed naciskami EBC tygodnik „Der Spiegel" donosił, powołując się na swoich informatorów, że niemiecki rząd uznał, że ewentualne wyjście Grecji ze strefy euro nie przyniesie większej szkody reszcie tego bloku. Doniesienia dementowano, a Komisja Europejska zapewniała, że nie ma możliwości usunięcia żadnego kraju z eurolandu. Można się jednak spodziewać, że wojna psychologiczna mająca zmiękczyć decydentów z Aten będzie kontynuowana.
Ewolucja partii
Syriza, czyli Koalicja Radykalnej Lewicy, ma prawo wywoływać dreszcze wśród europejskich elit finansowych i politycznych. To wszak stronnictwo, które w wyniku wielkiego kryzysu gospodarczo-społecznego przeszło drogę od marginalnej koalicji kilkunastu lewackich ugrupowań (maoistów, trockistów, eurokomunistów, zielonej lewicy, alterglobalistów itp.) do sprawnej partyjnej machiny, która może wkrótce przejąć władzę w Grecji. Uważne przyjrzenie się temu, jak ewoluowała jej retoryka, sugeruje jednak, że ten diabeł nie jest taki straszny, jak go malują. Dwa lata temu Syriza wzywała do zerwania współpracy z trojką i narzucenia wierzycielom restrukturyzacji greckiego długu. Teraz mówi już tylko o skłonieniu EBC i europejskich rządów, by zgodziły się na umorzenie części greckiego zadłużenia i pozwoliły na złagodzenie fiskalnego zaciskania pasa. Aleksis Tsipras zapowiada przy tym, że zobowiązania Grecji będą honorowane. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jego gabinet będzie rządem koalicyjnym, przesuniętym nieco ku centrum, więc radykalizm nowych władz zostanie mocno stępiony.