Kto wie, skąd się wzięła nazwa trabant, ręka do góry. Podejrzewam, że nie wiele osób trafi. Produkowane od 1957 roku w NRD autko jest hołdem dla wystrzelonego wówczas radzieckiego Sputnika, a jego nazwa oznacza dosłownie „satelita".
Technologicznie trabant był rozwinięciem taniego i małego samochodu AWZ P70, w którym już w 1955 roku zastosowano karoserię z tworzywa sztucznego zwanego duroplastem. Ten sam pomysł sprawdził się w trabancie, zarówno w jego dwóch pierwszych generacjach - P50 (1957–1962) oraz 600 (1962–1964), jak i tej najsłynniejszej, którą spotykamy do dziś – 601. Wytwarzana była aż do 1990 roku. Potem, tylko przez rok, produkowano jeszcze wersję 1.1, w tej samej „budzie", ale z czterosuwowym silnikiem VW Polo.
Czym dziś kusi ten pogardzany przed laty samochód? Skąd spore nim zainteresowanie, zwłaszcza wśród młodych ludzi?
– Od dawna się rozglądałem za jakimś stylowym niedużym autkiem z epoki, które ma klimat i ducha tamtych lat, ale nie kosztuje krocie. Myślałem najpierw o maluchu, ale uznałem, że jest ich na ulicach dużo, a trabanty to jednak rzadkość. To dla mnie projekt z jajem, dla frajdy, jeżdżę nim tylko na zloty, czasem mała runda dla przyjemności. Zawsze spotykam się z ciepłymi reakcjami ludzi – opowiada Kuba Marczak z Karczewa, właściciel „odbajerowanego" egzemplarza z 1990 roku, z obniżonym o 8 cm zawieszeniem i przednimi hamulcami tarczowymi z VW golfa II.
Konstrukcja samochodu właściwie się nie zmieniła od samego początku, więc myśl techniczna pochodzi z końca lat 60. Auto ma dwusuwowy silnik wywodzący się jeszcze z motocykli. 23 KM mocy okazują się wystarczające przy niewielkiej masie auta. Ma niezłego kopa, choć przyspiesza tylko do trzeciego biegu, rozpędza się do 120–130 km/godz.. Dźwignia zmiany biegów przy kierownicy. Jest klimat. „Skrzydlaty trampek" (tak, tak, przyjrzyjcie się tyłowi nadwozia i kształtowi lamp!) ma oczywiście kilka wad.