Jakiś czas temu zarząd warszawskiej giełdy zdecydował, że GPW ma się rozwijać organicznie, a nie poprzez fuzje i przejęcia. Czy patrząc na obecną sytuację rynkową, niskie obroty, małą liczbę debiutów, uważa pan, że to był dobry pomysł?
W moim przekonaniu próby ewentualnego połączenia z Wiedniem były bardzo ambitne, ale jednocześnie od samego początku wydawały mi się mało realne. Giełda warszawska jest za słaba kapitałowo, aby pozwolić sobie na tego typu alianse. W trakcie procesu prywatyzacji została pozbawiona praktycznie wszystkich skumulowanych zysków z lat poprzednich, a i obecna koniunktura jej nie rozpieszcza. Trzeba także mieć świadomość, że byłby to bardzo skomplikowany proces, chociażby ze względu na całą infrastrukturę, różne prawo czy w końcu inne układy właścicielskie na poszczególnych rynkach. Wartość dodana z takiej transakcji byłaby natomiast znikoma. Połączenie GPW z grupą CEESEG miałoby rację bytu, gdyby w kolejnym kroku zaczęło się poszukiwanie partnera strategicznego dla nowej grupy kapitałowej.
A może GPW powinna sama poszukać takiego partnera?
Osobiście uważam, że jest to lepszy kierunek niż organiczny wzrost giełdy. Wydaje się, że naturalnym i najlepszym kandydatem, aby stać się partnerem strategicznym dla Warszawy, jest Londyn, którego celem działania mogłoby być zbudowanie w Warszawie hubu na Europę Środkowo–Wschodnią. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to cel bardzo trudny do osiągnięcia.
Organiczny rozwój giełdy ładnie brzmi, natomiast w rzeczywistości, jeśli chodzi o nasz rynek, wygląda to na strategię organicznego kurczenia się. Nasz rynek traci na znaczeniu, jest mało ofert publicznych, obroty są coraz niższe, aktywność inwestorów indywidualnych jest relatywnie niska. W percepcji wielu polityków w Polsce to, czy jest giełda, czy jej nie ma, tak na dobrą sprawę nie ma większego znaczenia dla rozwoju gospodarczego. Rynek kapitałowy jest traktowany po macoszemu. Nie ma głosu tego rynku w rozwiązywaniu ważnych spraw, nie ma udziału instytucji rynku w wyrabianiu opinii wśród polityków i społeczeństwa. Czy ktoś głośno protestuje przeciwko stratom, jakie ponieśli np. akcjonariusze banków przy okazji ustawy o przewalutowaniu kredytów hipotecznych? A przecież te straty idą w miliardy złotych. Dotyczą one nie tylko zagranicznych, ale także polskich inwestorów, w tym funduszy inwestycyjnych, emerytalnych i drobnych inwestorów.