GPW przeżyła już cztery hossy. Jakie są szanse na kolejną?

Mija właśnie ćwierć wieku od pierwszej sesji na GPW. Od tamtego momentu inwestorzy z warszawskiego parkietu przeżyli już cztery hossy, a teraz z utęsknieniem wypatrują następnej.

Publikacja: 16.04.2016 18:14

GPW przeżyła już cztery hossy. Jakie są szanse na kolejną?

Foto: GPW

Warszawska giełda jest w trudnym momencie, próbuje się pozbierać po bessie zafundowanej przez polityków. Czy nasz parkiet rzeczywiście ma szanse na spektakularne odbicie i zaliczenie piątej hossy?

Dziewicza hossa

Choć inauguracyjna sesja na giełdzie w Warszawie miała miejsce 16 kwietnia 1991 roku, na pierwszą hossę krajowi inwestorzy musieli poczekać prawie dwa lata. Pierwsza fala wzrostów pojawiła się wiosną 1993 roku. Notowane wówczas spółki drożały w bardzo szybkim tempie.?o końca roku stopy zwrotu z akcji niektórych spośród 22 obecnych wtedy na parkiecie firm sięgnęły nawet 2000 proc. Był to najlepszy rok w 25-letniej historii Giełdy Papierów Wartościowych. W ciągu 12 miesięcy WIG zyskał aż 1095 procent.

Wiara w nieskończoność wzrostów mobilizowała kolejne dziesiątki tysięcy ludzi do zakupów akcji spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Tworzące się kolejki, listy społeczne po akcje sprzedawane w ofertach były tematami głównych wydań telewizyjnych serwisów informacyjnych, a na pierwszych stronach gazet konkurowały z najważniejszymi wydarzeniami politycznymi. Apogeum giełdowej gorączki była sprzedaż akcji prywatyzowanego Banku Śląskiego. Pod koniec 1993 roku Polacy ustawiali się po akcje w gigantycznych kolejkach, zachęceni trwającą od wiosny hossą. Chętnych na papiery Banku Śląskiego było tyle, że każdemu inwestorowi indywidualnemu przypadły jedynie trzy akcje. W ofercie publicznej zapisało się na nie około 830 tysięcy osób. Takim zainteresowaniem nie cieszyli się nigdy potem nawet tacy potentaci, jak PZU czy PKO BP.

Akcje Banku Śląskiego zadebiutowały 25 stycznia 1994 roku, dostarczając ogromnych emocji. Podczas debiutanckiej sesji kurs Śląskiego poszybował do 6 mln 750 tys. zł (przed denominacją), co oznaczało trzynastokrotną przebitkę do ceny emisyjnej, wynoszącej 500 tys. ówczesnych złotych. Jednak mało kto mógł sprzedać akcje po tak dobrej cenie, bo system rejestracji papierów na rachunkach maklerskich okazał się niewydajny. Niedługo potem nastąpił największy w historii polskiej giełdy krach i na warszawski parkiet zawitała bessa. Od szczytu hossy w marcu 1994 roku do marca kolejnego roku WIG zjechał ponad 70 proc. Spadł poniżej 6 tys. pkt, wyznaczając dno pierwszej bessy w Warszawie.

Bańka internetowa

Siłą napędową kolejnej hossy była wiara w nowe technologie związane z internetem. Moda na internetowe spółki przyszła do nas zza oceanu, gdzie w latach 1995–2000 nastąpiła era rozkwitu tzw. dotcomów. Nowa moda szybko przerodziła się w euforię. Perspektywa wielkich zysków z internetowych przedsięwzięć sprawiła, że akcje wielu spółek z tzw. nowej gospodarki osiągnęły astronomiczne wyceny, które nie miały pokrycia w fundamentach. W mniejszej skali ten fenomen dał znać o sobie także na warszawskiej giełdzie. Hossa, która objęła spółki zaawansowanych technologii, wywołała zjawisko nowe na polskim rynku, polegające na zmianie branż niektórych spółek z tradycyjnych, mniej rentownych, na obszar związany z internetem. W ostatniej fazie hossy kupowano nawet akcje firm, które tylko zadeklarowały chęć pojawienia się w?nternecie.

Balon spekulacyjny najpierw pękł w USA, potem wyprzedaż objęła pozostałe rynki. W marcu 2000 roku, gdy WIG osiągnął poziom blisko 23 tys. pkt, wyznaczając historyczny szczyt, wiara inwestorów w hossę napędzaną przez spółki internetowe załamała się. Po pęknięciu bańki internetowej na całym świecie doszło do mocnego spowolnienia gospodarki. Bessa, która trwała kilkanaście miesięcy, sprowadziła indeks GPW w dół o prawie 49 proc.

Fundusze nakręcają koniunkturę

Gdy gospodarka najgorsze miała już za sobą, inwestorzy zaczęli powracać na rynek akcji, choć początkowo nie było ich zbyt wielu. Dużą rolę odegrały wówczas fundusze inwestycyjne, do których szerokim strumieniem płynęły miliardy złotych od drobnych ciułaczy zachęconych rewelacyjnymi wynikami osiąganymi przez te instytucje, będącymi efektem trwającej od 2003 roku hossy na giełdzie. Pod koniec 2007 roku Polacy trzymali w funduszach 144 mld zł, z czego większość została ulokowana w fundusze akcji. Moda na inwestowanie ogarnęła Polaków dopiero w ostatnim etapie hossy. Hitem tamtego okresu były małe i średnie spółki, których akcje szybowały na fali ogromnego zainteresowania inwestorów. Nie sposób nie wspomnieć o bańce na akcjach deweloperów, które w tamtym okresie drożały w szalonym tempie w związku z boomem inwestycyjnym na rynku nieruchomości.

Moment kulminacyjny nastąpił w lecie 2007 roku, gdy WIG ustanowił historyczny rekord, osiągając poziom 67 568,50 pkt, który do dziś nie został pobity. Od tamtego momentu zaczął się powolny odwrót inwestorów, ale o panice nie było jeszcze mowy. Prawdziwe spustoszenie w ich portfelach wywołało załamanie cen akcji w 2008 roku, gdy upadek amerykańskiego banku Lehman Brothers wywołał ogólnoświatowy krach na giełdach.

Banki centralne w akcji

Po bankructwie Lehmana rząd USA wprowadził plan ratunkowy dla banków, przekazując na ich wzmocnienie wiele miliardów dolarów. Rozpoczęła się era gigantycznych rządowych programów stymulacyjnych. Wkrótce po tym indeksy znów zaczęły rosnąć i na światowych giełdach zapanowała hossa, która trwa aż do dzisiaj. Kolejna fala zwyżek nie ominęła Warszawy, jednak miała ona znacznie mniej spektakularny przebieg niż poprzednie hossy. W tym przypadku najbardziej udanym dla posiadaczy akcji okresem była pierwsza faza w latach 2009–2011, gdy notowania mocno przecenionych spółek dynamicznie odrabiały straty. Potem krajowi inwestorzy musieli stawić czoło korektom, które były długie i głębokie. Nadzieje krajowych graczy ostatecznie zostały rozwiane w 2015 roku, gdy WIG dobił do poziomu 57 tys. pkt. Po zaskakującym rozstrzygnięciu wyborów prezydenckich nastąpił nieoczekiwany odwrót. Wówczas rynek wyczuł, że wkrótce dojdzie do zmiany władzy, czego bardzo obawiali się inwestorzy. W rezultacie zagraniczny kapitał wycofał się z naszego rynku. Na warszawski parkiet nieoczekiwanie zawitała bessa, która cofnęła indeksy do poziomów sprzed kilku lat.

Wypatrywanie kolejnej hossy

W ostatnich miesiącach optymizm znów zawitał na warszawską giełdę, co pozwoliło przerwać czarną serię dziewięciu spadkowych miesięcy z rzędu. Czy może to być początek poważniejszego odbicia i zmiany trendu? – Wydaje się, że obecnie kluczowe dla dalszego rozwoju sytuacji na globalnych rynkach finansowych w najbliższych kwartałach są działania Fedu i chińskich władz. Beneficjentem powinny być rynki wschodzące, czyli również nasz parkiet – ocenia Roland Paszkiewicz, szef działu analiz CDM Pekao. – Pozostaję jednak sceptyczny, jeśli chodzi o trwałość tego odbicia w długim terminie. Większość rynków emerging markets będzie się musiała nadal mierzyć z olbrzymim zadłużeniem, relatywnie niskimi cenami surowców i przeinwestowaniem w sektorze wydobywczym – dodaje.

Nie należy zapominać również o czynnikach lokalnych. Jak przekonuje Jarosław Niedzielewski, zarządzający Investors TFI, wpływ polityki na giełdę powinien w dalszym ciągu słabnąć, a główną rolę powinny zacząć odgrywać fundamenty. – Zagrożenie, które teoretycznie może jeszcze napsuć krwi na polskim parkiecie, to oczywiście szybka ścieżka likwidacji OFE i ich portfeli akcyjnych, jednak nie sądzę, żeby taki scenariusz się ziścił. Dlatego w coraz większym stopniu o zachowaniu krajowych indeksów decydować będą otoczenie zewnętrzne i kondycja krajowej gospodarki. Pozytywne tendencje, jakie można zakładać w najbliższym roku, poduszka w postaci środków unijnych oraz ekonomiczna siła naszego głównego partnera handlowego, czyli Niemiec, sugerują, że prawdziwa bessa napędzana gospodarczym upadkiem nam nie grozi – uważa ekspert.

Szansy na odbicie na GPW upatruje w dobrej koniunkturze na pozostałych rynkach akcji. – Jeśli Wall Street wyjdzie cało z pęknięcia „łupkowej" bańki, na co wskazuje siła amerykańskiego rynku w ostatnich tygodniach, to trwający od 2009 roku trend wzrostowy, czy to na indeksie S&P500 czy na wskaźniku DAX, nadal będzie kontynuowany przez kolejnych kilka kwartałów. W takich warunkach możemy znowu „załapać" się na globalną hossę. To, jak długo potrwa i gdzie nas wyniesie, będzie w dużej mierze zależało od zachowania giełd na rynkach wschodzących. Niestety, doświadczenia ostatnich lat, kiedy pary starczało najwyżej na półroczną falę silnych wzrostów, po czym przychodziła korekta niwelująca znaczną część wcześniejszej minihossy, nie pozwalają mieć wielkich nadziei na rychłą powtórkę z długiej i silnej hossy z lat 2003–2007 – ocenia Niedzielewski.

[email protected]

Opinia

Jerzy Nikorowski, doradca inwestycyjny, BM Bank BGŻ BNP Paribas

W ciągu ostatnich 25 lat w ślad za polską gospodarką polski rynek kapitałowy, a przede wszystkim giełda, przeżył okres dynamicznego rozwoju. Obawiam się jednak, że świadomość roli rynku kapitałowego w społeczeństwie jest bardzo niska bądź zniekształcona, co przejawia się we wciąż niskiej płynności mniejszych firm, spoza indeksu WIG30, oraz nieprzemyślanych komentarzach polityków. Problemem polskiego rynku jest też skład indeksu blue-chipów oraz klasyfikacja w koszyku razem z innymi rynkami wschodzącymi. Napływy kapitału na te rynki są często skorelowane z ożywieniem na rynku surowców przemysłowych. Tymczasem wśród największych polskich spółek zaledwie kilka ma ekspozycję na surowce, pozostałe (banki, spółki energetyczne czy rafinerie) bezpośrednio, jeśli chodzi o przychody, nie korzystają na ożywieniu rynku surowcowego. Na gospodarkę realną, czyli dynamikę przychodów polskich firm, największy wpływ ma kondycja gospodarek zachodnioeuropejskich, czyli pod względem klasyfikacji rynkowej odrębnego niż rynki emerging markets segmentu.

Polskie indeksy giełdowe mają szansę na wzrost wyłącznie pod warunkiem zwiększenia przewidywalności krajowej polityki gospodarczej. Obecnie widzimy, że przed zbadaniem wykonalności zgłaszane są projekty ustaw mających daleko idące skutki finansowe dla poszczególnych sektorów gospodarki. W krótkim horyzoncie czasu najbardziej prawdopodobnym scenariuszem w mojej opinii jest trend boczny. Inwestowanie na rynku akcji powinno być przede wszystkim bardzo selektywne. JIM

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie