Zaskakująca reakcja na wyborczą niespodziankę

W ostatnich tygodniach na wydarzenia na rynkach finansowych wpływały dwa tematy – amerykańskie wybory prezydenckie oraz przyszłość stóp procentowych w USA.

Aktualizacja: 06.02.2017 13:48 Publikacja: 15.11.2016 11:15

Zaskakująca reakcja na wyborczą niespodziankę

Foto: GG Parkiet

Bezpośrednim efektem ich wzajemnego oddziaływania była istna huśtawka nastrojów, wywołująca dość chaotyczne ruchy kursów walut, akcji, obligacji oraz surowców. Być może dopiero zakończenie wyścigu do Białego Domu, pomimo zaskakującego rezultatu, pomoże wreszcie ustawić „kompasy" inwestorów. Już sama wygrana Donalda Trumpa, wbrew sondażom dającym nieco większe szanse kontrkandydatce, wywołała nie lada konsternację. Jeszcze większą niespodzianką była jednak środowa reakcja rynków finansowych. Ale czy w gruncie rzeczy powinna ona dziwić? Przecież to już drugi raz w tym roku inwestorzy zostali zaskoczeni politycznymi decyzjami obywateli. Pierwszą niespodzianką było oczywiście rozstrzygnięcie czerwcowego referendum dotyczącego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Wtedy również do ostatniej chwili większość uczestników rynku obstawiała inny wynik głosowania. Panika i wyprzedaż pod koniec czerwca były spore, ale zakończyły się stosunkowo szybko. Giełdy kontynuowały trend wzrostowy, choć wydawało się, że świat – a przynajmniej Europa – rozpada się na naszych oczach.

Jak zinterpretować siłę giełdy

Tym razem przebieg wydarzeń był podobny. Po pierwszej reakcji rynków finansowych na wybór kandydata republikanów, czyli m.in. gwałtownym spadku indeksów akcji i wzroście ceny złota, nastąpiło szybkie odreagowanie, niwelujące w ciągu kilku godzin praktycznie wszystkie wcześniejsze zmiany. Europejskie indeksy powróciły do punktu wyjścia. Sesja na Wall Street przyniosła jeszcze przyspieszenie tendencji wzrostowej i wyszło na to, że jedynymi inwestorami, którzy nawet „nie zauważyli" paniki po ogłoszeniu szacunkowych wyników wyborów, byli... Amerykanie (oczywiście ci, którzy nie inwestowali na rynku kontraktów terminowych). To reszta świata musiała odchorować wybory w USA.

Nawet jeśli inwestorzy słusznie uznali „brexitowy" scenariusz za najbardziej prawdopodobny, to muszę przyznać, że jego realizacja w ciągu zaledwie jednej sesji jest zadziwiająca (wykres 1). Wystarczy wspomnieć, że powrót do poziomu sprzed ogłoszenia Brexitu zajął indeksowi S&P500 dziesięć sesji, a wskaźnikom giełd europejskich znacznie więcej, bo ponad miesiąc. Teraz przemysłowy indeks Dow Jonesa nie tylko nie zaliczył znaczącego spadku, ale już na pierwszej sesji po wyborach znalazł się w okolicach historycznego rekordu z połowy sierpnia. Towarzyszyły temu obroty największe od sesji, gdy ogłoszono decyzję Brytyjczyków.

Mam pewien problem z przejściem do porządku dziennego nad takim pokazem siły amerykańskiej giełdy. Odreagowanie na światowych rynkach akcji po czerwcowej „niespodziance" miało swoje źródło na giełdach USA, dla których zgrzyty w europejskiej integracji stanowią mimo wszystko stosunkowo odległy problem. Poza tym faktyczny Brexit miał mieć miejsce dopiero po dwóch latach negocjacji. Teraz sytuacja dotyka bezpośrednio amerykańskiej ziemi, a polityczna zmiana ma się dokonać w ciągu kilkunastu tygodni. Zmiana, która przynajmniej w medialnym przekazie i w zgodnej ocenie praktycznie wszystkich strategów rynkowych miała wprowadzić sporo zamieszania i niepewności. Chyba że od początku cały szum związany z „dramatycznym" wyborem między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem był pozorny. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że główne indeksy akcji na nowojorskiej giełdzie znalazły się na zakończenie środowej sesji dokładnie tam, gdzie mogłyby teoretycznie być w przypadku wygranej kandydatki demokratów, czyli w okolicach niedawnych maksimów?

Choć nie chce mi się wierzyć, że amerykańskie indeksy w ciągu kilku sesji zdołają wybić się trwale powyżej ostatnich rekordów, to jednak nie sposób zignorować zadziwiająco pozytywnej wymowy powyborczej sesji w USA. Być może trzeba po prostu poddać się fali, jaką wzbudziła na rynkach wygrana Donalda Trumpa, i uznać, że przekazane inwestorom sygnały (siła rynku akcji, wzrost cen surowców, relatywnie silny dolar, wzrost rentowności obligacji czy nieco słabsze zachowanie rynków wschodzących) są odzwierciedleniem trochę dłuższych trendów.

Dobre i złe strony protekcjonizmu

Dla właściwej oceny faktycznego wpływu amerykańskich wyborów zarówno na gospodarczą, jak i giełdową koniunkturę w USA potrzeba nieco więcej czasu i oficjalnych wypowiedzi zarówno samego Donalda Trumpa, jak i najważniejszych członków jego gabinetu. Deklaracje składane w kampanii wyborczej, podczas której królował daleko posunięty populizm, mogą się okazać jedynie pustymi obietnicami, co akurat powinno wspierać odbudowę na rynkach akcji. Pierwsze wystąpienie przyszłego prezydenta było zadziwiająco koncyliacyjne, co jest pozytywnym sygnałem na przyszłość.

Najważniejsze zapowiedzi Donalda Trumpa z kampanii wyborczej dotyczyły: pozycji Ameryki w światowej wymianie handlowej, wpływu globalizacji na rynek pracy, polityki imigracyjnej, konieczności obniżenia podatków przy jednoczesnym wzroście wydatków infrastrukturalnych oraz geopolityki (NATO, Rosja). Trzeba przyznać, że protekcjonistyczne ciągoty przyszłego prezydenta USA wykraczają poza liberalizm gospodarczy głoszony zazwyczaj przez partię, z której ramienia startował. Dlatego może on nie uzyskać poparcia kolegów z Kongresu dla zbyt daleko idących zmian, szczególnie przy nakładaniu ceł. To prawda, że duża część miejsc pracy (szczególnie w przemyśle) przeniosła się poza granice USA, jednak ten trend trwa już drugą dekadę i wspierają go same amerykańskie przedsiębiorstwa, o które przecież troszczy się Partia Republikańska.

Znacząca część deficytu handlowego USA z Chinami związana jest z importem produktów powstających w fabrykach, których współwłaścicielami są amerykańskie korporacje. Zamknięcie się na dostawy z Chin czy Meksyku będzie miało wyraźne skutki uboczne w postaci choćby konieczności głębszego sięgania amerykańskich konsumentów do kieszeni po niewątpliwym wzroście cen.

Pozytywne efekty protekcjonizmu, na które liczy Donald Trump, widoczne będą znacznie później niż jego negatywne konsekwencje. Uruchamianie nowych fabryk w USA i zatrudnianie ludzi musi potrwać. Jeśli chodzi o obniżenie podatków dla firm, to jest to jak najbardziej słuszny postulat, ponieważ amerykańskie stawki są rzeczywiście wysokie. Problem w tym, że rzeczywiste obciążenia wielu amerykańskich firm są zdecydowanie niższe, czego dowodem może być choćby Apple. Dlatego zmniejszenie stawki podatku pomoże jedynie zlikwidować fikcję, ale nie musi zachęcić firm do otwierania siedzib akurat w USA.

Od słów do czynów daleka droga

Poza tym amerykańska gospodarka, a szczególnie rynek pracy, i tak jest w ostatnich latach nieporównywalnie silniejsza niż to, co widzimy w większości państw świata. Trudno jest również zakładać, że konserwatywni ekonomicznie republikanie zdecydują się poprzeć plany nowego prezydenta zwiększające znacząco wydatki infrastrukturalne bez zagwarantowania pokrywających je wpływów. Szczególnie gdy nałożymy na to jednoczesny program obniżania podatków. Do tej pory to właśnie partia Donalda Trumpa stała na straży finansów, usiłując ograniczyć nadmierny przyrost zadłużenia USA. Trudno zakładać, że takie nastawienie nagle istotnie się zmieni. Oczywiście, patrząc na ostatnie dane napływające z amerykańskiej gospodarki, można dojść do wniosku, że znaczący wzrost wydatków infrastrukturalnych byłby mile widzianym elementem odbudowującym dynamikę wzrostu gospodarczego. W ostatnich dwóch latach poza silną konsumpcją nie było żadnego innego filara, na którym opierałby się amerykański PKB (wykres 2). Jednak od zapowiedzi do realizacji wydatków rządowych w USA jest znacznie dłuższa droga niż w Chinach. Dlatego usprawiedliwianie niezwykłej hossy na rynku miedzi (14 sesji bez spadku nie zdarzyło się tam przez ostatnie 30 lat) nadzieją na wypełnienie wyborczych obietnic jest lekką przesadą (wykres 3).

To, że republikańska większość w Kongresie będzie współpracowała z prezydentem z własnego obozu, jest niewątpliwie pozytywnym elementem, który zmniejsza ryzyko kryzysu dotyczącego zmian w limicie zadłużenia czy eliminuje wystąpienie kolejnego „government shutdown", jak w 2013 r. Nie sądzę jednak, żeby republikanie zupełnie odeszli od głoszonych przez siebie zasad i bezkrytycznie popierali wszystkie pomysły Donalda Trumpa – prezydenta reprezentującego co prawda ich partię, ale niemającego nigdy silnego poparcia większości jej członków. W przypadku planów ograniczania imigracji, wznoszenia murów oraz zmian w polityce zagranicznej, prerogatywy i możliwości nowego prezydenta są większe niż przy projektach gospodarczych, gdzie Kongres gra pierwsze skrzypce. Jednak od słów do czynów daleka droga i szczególnie w kwestiach polityki międzynarodowej należy liczyć się ze sporą skłonnością Donalda Trumpa do polegania na zdaniu zespołu doradców i strategów. Już w czasie pierwszej rozmowy z prezydentem Korei Południowej miał potwierdzić utrzymanie dotychczasowego sojuszu.

Podsumowując, deklaracje wyborcze, którymi nowo wybrany prezydent mocno nastraszył Wall Street w ostatnich miesiącach, mogą zostać w najbliższym czasie znacząco złagodzone (zracjonalizowane), co powinno wspomóc indeksy giełdowe w dobrym zamknięciu 2016 r.

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza