W 2017 r. deweloperzy ustanowili nowy rekord, REAS szacuje, że w głównych aglomeracjach sprzedaż wzrosła o 17 proc., do 72,7 tys. mieszkań. Jak pana zdaniem wypadnie ten rok?
Rynek jest niewątpliwie rozgrzany, ale bardzo dobry ubiegłoroczny wynik raczej trudno będzie powtórzyć. Moim zdaniem powinniśmy się nastawić na korektę i stabilizację. Na ubiegłoroczną sprzedaż duży wpływ miał jeszcze program „Mieszkanie dla Młodych", wiele osób chciało się na niego załapać i wielu deweloperów miało w ofercie taki produkt. Dziś „MdM" już nie ma, a kolejnym hamulcem podaży są rosnące koszty wykonawstwa inwestycji deweloperskich; zwiększają się nie tylko koszty pracy, ale też ceny materiałów budowlanych, a w największych aglomeracjach przede wszystkim ceny gruntów.
W Warszawie, gdzie jesteśmy graczem z wielkiej trójki, po Dom Development i Robygu, w zeszłym roku sprzedaż wyniosła 27 tys. mieszkań. Pytanie, jaki będzie poziom ustabilizowania się stołecznego rynku – czy 23 tys. czy raczej 18 tys., zależy to nie tylko od wciąż wysokiego popytu, ale także od tego, w jakim tempie deweloperzy zdołają wprowadzać nowe inwestycje do sprzedaży.
Podaż ograniczana jest także przez nieprzyjazne otoczenie formalnoprawne. W Warszawie procesy uzyskiwania różnego rodzaju pozwoleń bardzo mocno się wydłużyły w związku z awanturą wokół prywatyzacji.
Jak bardzo wzrosły koszty wykonawstwa?