Jak by pan podsumował minione osiem miesięcy tego roku na rynku TFI?
Przede wszystkim trzeba odnotować bardzo wysokie napływy do funduszy bezpiecznych, szczególnie do grupy gotówkowych i pieniężnych. Początkowo pieniądze płynęły jeszcze do produktów inwestujących w obligacje korporacyjne, jednak zaraz po ujawnieniu problemów GetBacku te fundusze również zaczęły notować odpływy. W styczniu wysokie napływy zanotowały jeszcze fundusze akcji, jednak w lutym nastroje klientów odwróciły się całkowicie i do czerwca obserwowaliśmy odpływy rzędu kilkuset milionów złotych, natomiast ostatnio skala odpływów w tej grupie nieco osłabła. Od początku roku zaś widać było odpływy z funduszy absolutnej stopy zwrotu. Tej grupie nie sprzyjały ani wyniki, ani cała otoczka wokół GetBacku. Co do całej branży, to 2018 r. nie jest taki zły. Wyniki towarzystw się poprawiają, choć oczywiście trzeba pamiętać o zmianach rachunkowych wprowadzonych przez część TFI, które przestały pokazywać, że dzielą się opłatą za zarządzanie z bankiem, choć ich wyniki i tak byłyby lepsze. Ogólnie jednak zawyża to wyniki dla całej branży. Ostatnie miesiące są zaś trudniejsze dla towarzystw niepowiązanych z bankami, które borykają się głównie z dużymi odpływami. Duży wpływ na ich biznes może mieć też propozycja wprowadzenia limitu opłat za zarządzanie w wysokości 2 proc. (wcześniej mówiono o 3 proc.). Rodzi to presję na wyniki w kolejnych latach.
Sytuacja niezależnych TFI będzie coraz trudniejsza?
Trudno się spodziewać jakiejś odwilży w warunkach rynkowych. Kwestie regulacyjne wywierają duży wpływ na rentowność, nawet nie tyle całego sektora, ile na sprzedaż samych funduszy, i część banków może rzeczywiście uznać, że dystrybucja zewnętrznych produktów niekoniecznie będzie tak zyskowna jak kiedyś. Niezależne TFI mogą jednak wciąż walczyć stopami zwrotu, czyli tym, ile zysków mogą przynieść klientom. Koniec końców, dobre produkty będą się sprzedawać.
Pewnie ciężko jednak o dobre wyniki przy takich odpływach?