Nie minęło pół roku od tych testów, a Bank Grecji oraz grecki rząd przedstawiły dwa konkurencyjne plany wsparcia krajowego sektora bankowego, przewidujące stworzenie specjalnego wehikułu inwestycyjnego, mającego przejąć z rąk banków złe długi warte nawet ponad 40 mld euro. Po co jednak ratować greckie banki, skoro według testów wytrzymałościowych EBA sektor ma się dobrze?
Na koniec drugiego kwartału w portfelach kredytowych greckich banków znajdowały się kłopotliwe pożyczki warte 88,9 mld euro. To kwota odpowiadająca prawie 45 proc. całości pożyczek. Te dane wskazują, że greckie banki są „żywymi trupami". I tak postrzegają je również inwestorzy. Od tegorocznych szczytów akcje niektórych dużych greckich banków straciły nawet po ponad 70 proc. Banki nie spełniają już swojej roli jako instytucji zapewniających kredyt gospodarce. Ostatnie dane mówią, że wartość udzielonych pożyczek w Grecji spadła we wrześniu 2018 r. o 1,8 proc., licząc rok do roku. Spadała ona nieprzerwanie od ponad trzech lat. Wcześniej była na plusie przez kilka miesięcy 2015 r., a jeszcze wcześniej spadała od 2011 r.
Jak to więc możliwe, że greckie banki miały na koniec zeszłego roku tak dobre wskaźniki wypłacalności? Jakim cudem udało im się przejść przez stress testy? Po prostu regulator okazał się dla nich bardzo łaskawy. Pozwolił im wliczyć do kapitału tzw. aktywa związane z odroczonym podatkiem, czyli pieniądze, jakie te banki mogą zaoszczędzić dzięki ulgom podatkowym przyznanym im przez rząd na 20 lat.
„Bank Grecji próbuje, wspólnie z bankami i mając na uwadze wszelkie ograniczenia prawne, drastycznie zredukować niespłacane pożyczki, tak by do 2021 r. spadły one do unijnej średniej" – napisano w komunikacie greckiego banku centralnego. Unijna średnia będzie jednak bardzo trudna do osiągnięcia. Na koniec II kwartału 2018 r. wynosiła ona 3,6 proc. Grecja jest na razie na pierwszym miejscu w tej niechlubnej europejskiej statystyce. Za nią plasuje się Cypr (34,1 proc.), trzecie miejsce należy do Portugalii (12,4 proc.), czwarte do Włoch (9,7 proc.), a piąte do Bułgarii (9,3 proc.). Kraje zajmujące cztery pierwsze miejsca to ofiary kryzysu w strefie euro, a Bułgaria przeżyła kilka lat temu kryzys bankowy będący skutkiem działalności zorganizowanych grup przestępczych. Można się pocieszać, że cztery kraje z tej piątki posiadają stosunkowo małe sektory bankowe. Dodatkowo reszta europejskich banków już dawno drastycznie zmniejszyła swoją ekspozycję na greckie czy cypryjskie aktywa. Prawdziwym problemem mogą się jednak okazać Włochy.
Kłopotliwe obligacje
Kryzys bankowy we Włoszech mógłby wywołać „spiralę śmierci", która zagroziłaby również stabilności brytyjskiego systemu finansowego – mówi niedawny raport Banku Anglii. Co prawda banki z Wielkiej Brytanii mają stosunkowo małe zaangażowanie we Włoszech, ale eksperci Banku Anglii zauważają, że są one mocno reprezentowane na rynkach Francji i Niemiec, czyli krajów, których instytucje finansowe są z kolei dość silnie zaangażowane w Italii. Skoro Bank Anglii snuje takie alarmistyczne scenariusze, to niepokój francuskich regulatorów ma prawo być większy. Wszak na koniec zeszłego roku BNP Paribas trzymał włoski rządowy dług warty 9,8 mld euro, a Credit Agricole miał tego typu papiery za 7,6 mld euro. To oczywiście nic w porównaniu z włoskimi bankami, które posiadały łącznie ponad 380 mld euro długu swojego kraju. Sześć największych włoskich banków ma tego typu papiery za 143 mld euro, podczas gdy reszta systemowo ważnych pożyczkodawców z Europy – za 137 mld euro.
Jeśli spór między rządem w Rzymie a decydentami w Brukseli się zaogni, to rentowności włoskich obligacji pójdą w górę (czyli ceny papierów spadną). Zwłaszcza że ruchu tego od stycznia nie będzie już powstrzymywał EBC za pomocą programu QE. Analitycy Citigroup wyliczyli w październiku, że wzrost spreadu między włoskimi a niemieckimi obligacjami dziesięcioletnimi doprowadziłby do spadku współczynników wypłacalności banków UniCredit oraz Intesa Sanpaolo po 35 pkt baz. W przypadku średnich banków, takich jak UBI Banca czy Banco BPM, współczynnik mógłby spaść nawet o 66 pkt baz. W połowie tygodnia różnica między rentownością włoskich i niemieckich dziesięciolatek sięgała 280 pkt baz. Włoscy analitycy nieoficjalnie przyznają, że ich system bankowy może przez jakiś czas wytrzymać spread dochodzący do 400 pkt baz.