– Cieszę się, że na moje urodziny przyjdzie 75 tysięcy gości. Szykuje się wielkie przyjęcie – żartuje Rafał Gikiewicz.
Polski bramkarz w sobotę skończy 32 lata. Do Berlina trafił przed rokiem z Freiburga. W 2. Bundeslidze nie opuścił ani jednego meczu, prawie połowę zakończył z czystym kontem, przyczyniając się w dużej mierze do awansu. Strzelił nawet gola, ale nie z tego powodu został najlepszym bramkarzem i drugim najlepszym zawodnikiem ligi. Taki tytuł to zasługa not przyznawanych przez prestiżowy magazyn „Kicker" i równej gry przez cały sezon.
Wyspa wolności
Awans po wygranych barażach z VfB Stuttgart był największym sukcesem w historii klubu z berlińskiej dzielnicy Koepenick. Sceny szalonej radości kibiców i piłkarzy po ostatnim gwizdku sędziego przypominały te znane z innych boisk po zdobyciu mistrzostwa. Nic dziwnego. W końcu Union to dopiero piąta drużyna z byłej NRD (po Dynamie Drezno, Hansie Rostock, VfB Lipsk i Energie Cottbus), która dostała się do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pierwsza od dziesięciu lat. Sponsorowanego przez Red Bulla i występującego w Bundeslidze od 2016 roku RB Lipsk do tego grona zaliczać nie można – powstał już po zjednoczeniu Niemiec, nie zna problemów, które trapią kluby ze Wschodu.
To właśnie z tym zespołem Union rozegrał swój pierwszy mecz na salonach. Miało to znaczenie symboliczne. Przez kwadrans kibice z Berlina prowadzili milczący protest. Ta akcja wymierzona była przeciw postępującej komercjalizacji futbolu.
Ich klub stoi po drugiej stronie barykady. Założony w 1906 roku, reaktywowany po drugiej wojnie światowej, a pod obecną nazwą funkcjonujący od roku 1966 – przez lata był głównym przeciwnikiem dla milicyjnego Dynama i wojskowego Vorwaerts. I choć mógł liczyć na państwowy sponsoring, takiego wsparcia jak rywale jednak nie miał.