EUR/USD – Poniżej 1,30 jednak nie w tym tygodniu
AUD/USD – Spadek do 1,0250 w najbliższych dniach nie taki pewny
EUR/CHF – Jutro nowy szef SNB, a kiedy atak na barierę 1,20?
To, że dolar stracił po słowach Sandry Pianalto z oddziału FED w Cleveland, która wczoraj wieczorem przyznała, iż sytuacja na amerykańskim rynku pracy jest słaba, a ożywienie gospodarcze nadal pozostaje „frustrująco niskie" (skąd znamy te słowa?), byłoby mocno naciąganą tezą. Zwłaszcza, że można odnieść wrażenie, że FED rzeczywiście woli przyjąć teraz politykę „poczekamy&zobaczymy" i nie zapowiadać żadnych nowych działań – zresztą wcześniej ta sama Pianalto przestrzegała przed ryzykiem wprowadzenia dodatkowych stymulantów (QE3?) w kontekście ryzyk inflacyjnych. Reasumując – na kolejne impulsy trzeba poczekać do posiedzenia FOMC zaplanowanego na 24-25 kwietnia.
Przyczyna nie tkwi, zatem w czynnikach dolarowych, a bardziej w tym, co dzieje się wokół strefy euro – zwłaszcza, że silną zwyżkę można było zaobserwować na parach EUR/USD, EUR/CAD, czy EUR/GBP. Nocna interwencja Europejskiego Banku Centralnego na rynku hiszpańskiego i włoskiego długu? Nic z tego, chociaż rentowności rzeczywiście idą nieco w dół. Włochom pomagają ostatnie informacje z agencji Fitch (przyznano, iż program reform wydaje się być wiarygodny i na obecną chwilę nie ma podstaw do dalszych obniżek ratingu), a także MFW (wyrażono duże zaufanie do działań premiera Mario Montiego). No dobrze, ale czy to coś zmienia? Problem Włoch polega na tym, iż mogą one polec nie przez własne zaniechania, a poprzez problemy Hiszpanii i to na niej należy skoncentrować główną uwagę. Na razie piłka jest po stronie premiera Mariano Rajoya i jego współpracowników, którzy każdego dnia starają się zapewniać o determinacji w odbudowie zaufania do jego kraju. To jednak nie tłumaczyłoby zastanawiającego ruchu na wspólnej walucie. Powód jest inny – coraz częściej pojawiają się plotki, jakoby zwyżka euro była wynikiem tzw. procesu repatriacji (powrotu) w wykonaniu europejskich banków. Innymi słowy, licząc się z potencjalnymi problemami na lokalnym rynku decydują się one na przyspieszenie procesu delewarowania (ograniczenia zaangażowania na rynkach zagranicznych i spieniężenia posiadanych aktywów). Prym w tym miałyby wieść banki francuskie. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, ale ta koncepcja dobrze tłumaczy ostatnie zastanawiające zachowanie rynku. Kluczowe pytanie, to teraz jak duże mogą być to przepływy i jak długo jeszcze mogą zakłócać dotychczasowe reguły? Nie ma na to prostej odpowiedzi.