We wcześniejszych latach – a trend ten obserwowaliśmy w zasadzie do końca ubiegłego roku – z reguły odsprzedaż obligacji kupionych w ramach publicznej (a tym bardziej prywatnej) emisji obligacji była pewnym sposobem na osiągnięcie dodatkowego zysku i podniesienie rentowności inwestycji. Przy płynności, jaką cieszą się obligacje oferowane wcześniej inwestorom indywidualnym w ramach publicznych emisji przeprowadzanych na podstawie prospektów emisyjnych, transakcje nie były trudne, a notowania powyżej nominału dawały rękojmię nie tylko skrócenia inwestycji w razie potrzeby, ale także do osiągnięcia na takiej transakcji rentowności przekraczającej oprocentowanie obligacji.
Nieustająca hossa
Notowania obligacji powyżej nominalnej wartości nie były aberracją rynku, lecz wynikały z pewnej niedogodności, jaką jest konieczność osobistego pofatygowania się do brokera przyjmującego zapisy w ramach publicznej emisji albo posiadania rachunku w wielu różnych biurach maklerskich. O ile w przypadku publicznych emisji akcji, w których biorą udział inwestorzy indywidualni, sprostanie formalnościom nie jest aż takim wyzwaniem (zakładając, że inwestor bierze udział w góra kilku emisjach rocznie), o tyle w przypadku emisji obligacji problem jest nieco większy, bo kilka emisji rocznie organizuje jeden emitent. Zaś zysk z odsetek nie zawsze rekompensował wysiłek włożony w zainwestowanie kilku czy kilkunastu tysięcy złotych. Mówiąc inaczej – drobnym inwestorom wygodniej było i jest poczekać, aż dana emisja pojawi się na rynku wtórnym, niż „jeździć za obligacjami" po biurach maklerskich, nawet jeśli taka operacja oznaczała konieczność zapłaty kilkudziesięciu punktów bazowych premii sprzedającemu. Sprzedający zaś brali ową premię za transfer obligacji z rynku pierwotnego na wtórny.
Jednak nie tylko z tego powodu obligacje na rynku wtórnym z reguły wyceniane są – zwłaszcza emisje przeprowadzone jakiś czas temu i z coraz bliższym terminem wykupu – z premią w stosunku do nominału. Kluczowym elementem jest, a raczej był, trend zaostrzania warunków emisji. Na przestrzeni ostatnich lat emitenci zwykli obniżać oprocentowanie w kolejnych emisjach oraz wydłużać okres spłaty, co oczywiście podnosiło wartość tych, które emitowano wcześniej – z wyższym kuponem i bliższym terminem do wykupu (a więc i niższym ryzykiem kredytowym).
Zostały wspomnienia
Świetne dni dla emitentów obligacji (i przy okazji obrotnych inwestorów) jednak minęły. Afera GetBacku skutecznie podkopała zaufanie inwestorów indywidualnych do całej kategorii aktywów, czego przejawem był także spadek notowań obligacji na rynku wtórnym. Co prawda okres najniższych notowań prawdopodobnie już minął, jednak o powrocie do dawnych wycen i notowań powyżej nominału serii o odległych terminach wykupu nie ma mowy.
Aby się o tym przekonać, zestawiliśmy notowania obligacji oferowanych rok temu (11–13 miesięcy wstecz) w emisjach publicznych na podstawie prospektów emisyjnych. Okazuje się, że ich posiadacze, podejmując decyzję o sprzedaży papierów, w żadnym z przypadków nie mogą liczyć na dodatkowy zysk. Notowania niewiele poniżej nominału nie oznaczają jednak straty – tę ograniczają narosłe odsetki. Rzeczywista dwucyfrowa strata z takiej transakcji pojawia się w przypadku papierów Getin Noble Banku i pojawiłaby się także w przypadku GetBacku, gdyby obligacje były przedmiotem obrotu (notowania są od wielu miesięcy zawieszone, ich wartość przyjęliśmy za zero, jedyny zysk inwestora stanowi kupon wypłacony za pierwszy okres odsetkowy).