Łatwo to sobie wyobrazić – Kania związał swoje biznesowe powodzenie z dostawami dla Jeronimo Martins. Musiał mieć dostatecznie duży kapitał obrotowy, który finansowały m.in. emisje obligacji. Od strony analitycznej proces został przeprowadzony, spółka i jej działalność oraz główny odbiorca ocenieni, podobnie jak perspektywy rynku. I nagle – trach. Poręczenie majątkowe głównego akcjonariusza spółki okazało się problematyczne, skoro jego samego nie można znaleźć (prawdopodobnie opuścił Polskę), pozostali członkowie zarządu „o niczym nie wiedzieli".
Obligacje Kani nie przewróciły żadnego funduszu, ale pytania o bezpieczeństwo inwestycji nawet w podmioty o obrotach sięgających setek milionów złotych pozostały bez odpowiedzi. Papiery te znajdowały się w portfelach kilku funduszy i w sprawozdaniach na koniec czerwca widać odpisy, ale różnej wysokości. Millenium wycenia je na 5 proc. wartości nominalnej, Generali na ok. 20 proc., podobnie jak Gamma. Warto jednak pamiętać, że na koniec czerwca perspektywa odzyskania środków wyglądała jednak nieco lepiej niż obecnie.