Wobec znacznego wzrostu cen (12% w przeciągu miesiąca) warto spojrzeć na rynek złota w szerszej perspektywie. Przede wszystkim na ceny złota ma wpływ trwający od dłuższego czasu trend spadkowy na dolarze. Wobec osłabiania się waluty w górę idą nawet ceny sznurowadeł do butów.
Wzrost cen złota to jednak coś więcej niż tylko słaby dolar, co możemy zobaczyć analizując stworzony przez specjalistyczny portal BullionVault.com indeks cen złota oparty o 10 najważniejszych światowych walut, których udział ważony jest za pomocą PKB poszczególnych krajów. Okazuje się, że wartość uncji złota wobec tak sformułowanego koszyka od początku 2000 roku potroiła się. W tym samym czasie w ujęciu dolarowym złoto podrożało o 290%.
Faktem jest, że wydobycie złota jest coraz trudniejsze, a jego wydobycie rok do roku minimalnie spada. Opierając się na prostej zasadzie popytu i podaży należy przypuszczać, że cena będzie rosła. Do tej pory dostawcą fizycznego złota na rynek były banki centralne, które zmniejszały zawartość swoich rezerw (m.in. Szwajcaria, Wielka Brytania). Według badań firmy konsultingowej CPM Group, po raz pierwszy od 1988 roku, w tym roku banki te stały się netto kupującym złoto.
Po stronie popytowej można przede wszystkim wymienić Indie, Rosję, Sri Lankę czy Mauritius. Z drugiej strony rynek finansowy przed kilkoma laty wynalazł skuteczny sposób inwestowania w złoto w ramach tzw. ETFów (Exchange Traded Funds), których emitenci gromadzą w skarbcach złoto pod które emitowane są te jednostki. Największy z nich (SPDR Gold Trust, symbol GLD) posiada już większą ilość fizycznego złota niż Narodowy Bank Szwajcarii.
Jakkolwiek jednak wzrost cen złota w ostatnich kilku tygodniach może wydawać się imponujący, na przestrzeni lat złoto nie zyskało wiele na wartości. Zakładając, że ktoś kupił metal w 1980 roku przy cenach 850 USD, w 19 lat zarobił 44%, co jest wynikiem fatalnym i wbrew obiegowej opinii zaprzecza jakoby złoto miało chronić przed inflacją.