[b]Tomasz Kaczor[/b]: Nie można zapominać o inwestycjach związanych z Euro 2012. W tych regionach, w których mają odbywać się mecze, będą nie tylko duże inwestycje w stadiony, ale też wiele mniejszych. To podciągnie nieco ogólny wskaźnik.
[b]Marcin Mrowiec[/b]: Na pewno to przyśpieszy niektóre wydatki z pieniędzy unijnych, które i tak miały być dokonane. Ale przejrzałem niedawno literaturę ekonomiczną opisującą wpływ takich wydarzeń na gospodarkę. Obserwacje są niestety w miarę podobne – wskazują, że nawet duże imprezy sportowe w skali całej gospodarki są zbyt małe, by miały na nią zauważalny wpływ.
[b]Mateusz Szczurek:[/b] Ale to ma znaczenie o tyle, że Euro 2012 stanowi termin nieprzesuwalny. To ważne szczególnie w obecnej sytuacji, gdy jest duży deficyt budżetowy. W innych warunkach można by łatwo zrezygnować z wydatków inwestycyjnych, tak było przecież w 2001 roku.
[b]Tomasz Kaczor[/b]: Jest i druga strona tego medalu: rok 2013 może być dość ponury, jeśli chodzi o inwestycje.
[b]Czego możemy oczekiwać, jeśli chodzi o zatrudnienie?[/b]
[b]Mateusz Szczurek[/b]: Niewielkiego, ale ciągle jednak spadku, jak zwykle w czasie ograniczenia inwestycji. Przy tym zwracam uwagę na rozbieżność między danymi z sektora przedsiębiorstw, które są publikowane co miesiąc, i danymi z badania aktywności ekonomicznej ludności, gdzie jest spore opóźnienie. W BAEL-u wolniej spada zatrudnienie i rośnie bezrobocie. Ale można się spodziewać, że te dane będą doganiały dane z sektora przedsiębiorstw.
[b]Tomasz Kaczor[/b]: Opóźnienie jest związane z tym, że sektor przedsiębiorstw to w dużej mierze przemysł, który najszybciej odczuł skutki kryzysu i tam zwolnienia były dokonane najwcześniej.
[b]Mateusz Szczurek:[/b] No, nie ma tam na przykład banków, gdzie zwolnień też nie brakowało.
[b]Tomasz Kaczor[/b]: Tak, ale sektor usług w pierwszej połowie 2009 r. praktycznie nie odczuwał skutków kryzysu. Pamiętajmy też o zatrudnieniu w instytucjach publicznych, które w skali całej gospodarki ma wpływ stabilizujący. W sektorze przedsiębiorstw tego się nie uwzględnia. Dlatego BAEL wygląda lepiej. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w 2010 r. można się spodziewać spadku zatrudnienia o ok. 1 proc. w skali całej gospodarki. Ubytek liczby miejsc pracy może być nawet większy niż w 2009 r., z wyjątkiem sektora przedsiębiorstw. Teraz zapewne mniejsze firmy, które umykają miesięcznej statystyce GUS, wykorzystają okazję, by pozbyć się trochę pracowników. Ale pamiętajmy, że skala redukcji jest w dalszym ciągu zdecydowanie mniejsza niż przy poprzedniej recesji czy spowolnieniu.
[b]Dlaczego tak jest? Czy to oznaka, że obecna sytuacja jest wyraźnie lepsza niż dziesięć lat temu?[/b]
[b]Tomasz Kaczor[/b]: Wówczas firmy dokonywały prawdziwej restrukturyzacji. Teraz widzimy po prostu wpływ cyklu koniunkturalnego.
[b]Marcin Mrowiec:[/b] Z danych BAEL wynika, że stopa bezrobocia wynosi obecnie 8–9 proc. Widać, że sytuacja jest obecnie o niebo lepsza od tego, co mieliśmy kilka lat temu, kiedy wskaźnik sięgał 20 proc.
[b]Skoro zatrudnienie nie będzie rosło, podobnie z płacami, to czy możemy liczyć na wzrost konsumpcji?[/b]
[b]Marcin Mrowiec:[/b] On powinien wynieść ok. 2 proc. Myślę, że jest tu nawet miejsce na jakieś pozytywne zaskoczenie.
[b]Mateusz Szczurek[/b]: Polacy najwyraźniej są optymistami i „wygładzają” konsumpcję, zapewne czerpiąc z oszczędności. Nie spodziewałbym się wzrostu mniejszego niż 2 proc. Dziś zakładam, że to będzie 2,7 proc. w skali całego roku.
[b]Tomasz Kaczor[/b]: To ja jestem pośrodku, mam prognozę wzrostu konsumpcji o 2,4 proc. Wydawanie oszczędności to jeden element. Nie można zapominać o tym, że pracujący to tylko część konsumentów. Mamy prawie 10 mln osób pobierających różnego rodzaju świadczenia, które cały czas rosną. Do tego dochodzi ponad półtora miliona osób zatrudnionych w sektorze publicznym, gdzie zatrudnienie jest dość stabilne. Jest więc dość duża grupa osób, które są w stanie utrzymywać własne wydatki na stałym poziomie i działać jako swego rodzaju bufor dla całej rodziny, pomagając z kolei jej utrzymywać dotychczasowy poziom życia.
[b]Mateusz Szczurek[/b]: Jeśli dojdziemy z długiem publicznym do 55 proc. PKB, takiej indeksacji świadczeń, jak dotychczas, już nie będzie i ten bufor też nie będzie już zbyt dobrze działał.
[b]Z tym, że ten problem może się pojawić w kolejnych latach, a nie w 2010, gdy możemy mieć jedynie kłopoty ze sprzedażą obligacji skarbowych. Jakiej sytuacji możemy się spodziewać na rynkach finansowych?[/b]
[b]Marcin Mrowiec[/b]: Początek roku będzie bardzo mocny. Jeśli się okaże, że wzrost PKB w IV kwartale 2009 r. i I kwartale 2010 r. przekracza 3 proc., to inwestorzy szybko się zorientują, że złoty jest jedną z najbardziej niedowartościowanych walut w regionie i będą chętnie kupować papiery skarbowe. Tym bardziej że przy wysokim wzroście i wyższej od zakładanej przez rząd inflacji budżet wcale nie będzie w bardzo trudnej sytuacji. To jednak będzie prowadziło do aprecjacji złotego i im bardziej on się wzmocni, tym bardziej będzie uderzał w eksport netto i spowalniał wzrost gospodarczy w drugiej części roku. Spowolnienie oznaczać będzie istotne problemy dla budżetu, które byłyby jeszcze większe, jeśli doszedłby do tego oczekiwany wzrost stóp na świecie.
[b]Mateusz Szczurek[/b]: Deficyt w 2010 r. da się z pewnością sfinansować. Jest tylko kwestia ceny sprzedawanych papierów, a przede wszystkim terminu ich zapadalności. Przy obserwowanej skali nadpłynności systemu bankowego zawsze można zastosować wariant awaryjny w postaci emisji trzymiesięcznych czy półrocznych bonów skarbowych, na które popyt zawsze się znajdzie. Już sama świadomość istnienia tego planu awaryjnego może działać stabilizująco. Dość intrygujące jest to, że od trzech miesięcy nic się nie dzieje na rynku obligacji. Nawet zamieszanie dotyczące Grecji czy Hiszpanii nie było w stanie na dłużej obniżyć cen. Jeżeli więc koniunktura na świecie nieco się popsuje, jeśli chodzi o instrumenty skarbowe, to jest to tylko kwestia, jak długie papiery nasz rząd będzie sprzedawał, a nie czy się uda je sprzedać.
[b]Marcin Mrowiec[/b]: Wśród czynników ryzyka wymieniłbym jednak plan prywatyzacji na 2010 r. Chyba nikt nie wierzy, że uda się go zrealizować w 100 procentach. Rząd może stanąć przed trudnym dylematem. Gdyby sytuacja na rynkach finansowych faktycznie się pogorszyła i ceny poszłyby w dół, to czy sprzedawać tanio akcje państwowych spółek, czy się wstrzymać? Jeśli to drugie, to trzeba będzie pożyczać drożej. A to wszystko będzie się działo, kiedy będziemy w okolicach tej magicznej granicy 55 proc.
[b]Mateusz Szczurek[/b]: Ale jest coraz bardziej jasne, że magiczną granicę można też magicznie przesuwać. Dlatego zaczynam rzeczywiście ufać, że próg 55 proc. nie będzie przekroczony – z takich czy innych powodów.
[b]Dziękuję za rozmowę.[/b]