Ten swoisty paradoks dwóch różnych rynków da się łatwo wytłumaczyć. Teoretycznie rynek kasowy i terminowy powinny poruszać się podobnie, a więc pozostawiać podobny ślad w postaci wykresu. Są jednak między nimi pewne różnice, które sprawiają, że ten ślad nie jest dokładnie taki sam. W wypadku wykresu kontraktów pewne zawirowania mają miejsce w czasie wymiany serii.

Wtedy poziomy wyznaczane przez serię poprzednią nie do końca muszą odpowiadać kluczowym poziomom dla serii nowej. W dłuższym terminie nie ma to jednak znaczenia. Przykładem tej różnicy jest czerwcowy szczyt wyznaczony jeszcze przez serię, która wygasła w czerwcu, wynoszący 2419 pkt. Ten sam szczyt dla serii wrześniowej wynosi 2423 pkt. Wczoraj testowane były oba. I oba były naruszone, ale ostatecznie nie zostały przełamane.

Pewne mankamenty ma także wykres wskaźnika WIG20. Indeks jest korygowany o wypłacane przez spółki wchodzące w jego skład dywidendy. To także sprawia, że odniesienie do kluczowych poziomów staje się umowne.

Sumaryczny wpływ specyfiki obu wykresów sprawia, że czasem mogą pojawić się różnice w ich analizie. Taka właśnie sytuacja była wczoraj. Wyznaczenie przez ceny na rynku terminowym maksimum sesji na poziomie 2426 pkt to jednocześnie naruszenie szczytu z czerwca i faktyczna próba opuszczenia dwumiesięcznej konsolidacji. Dla indeksu analogicznym poziomem wyjścia z trendu bocznego jest szczyt z 31 maja (2433,81 pkt). Wczorajsze maksimum znajduje się na poziomie 2415,06 pkt. Test nie został jeszcze zatem przeprowadzony.

Pytanie, co w takiej sytuacji wydaje się ważniejsze - czy test na rynku terminowym, który się nie powiódł, czy brak takiego testu, a więc i brak "niepowodzenia" oraz utrzymanie nadziei byków na próbę wyjścia górą w przyszłym tygodniu? Wychodzę z założenia, że w takich sytuacjach częściej lepsze wskazania daje indeks. Zwłaszcza teraz, gdy notowania odbywały się przy bardzo niskich obrotach, a więc wnioski wyciągane na ich podstawie mają ograniczoną wiarygodność.