Warszawska giełda nareszcie postanowiła rozprawić się z tzw. akcjami groszowymi. Która spółka nie podejmie w porę kroków na rzecz podniesienia kursu, zostanie wycofana z obrotu.
Śmiesznie tanie akcje charakteryzują się nadmierną zmiennością notowań, co rodzi nadmierne ryzyko. Nie chodzi tu o sprzeciw wobec praw rynku, wszak groszowe akcje nieprzypadkowo zostają bardzo nisko wyceniane: ich ceny wyrażają, że inwestorzy nie widzą w nich wartości. Nie zobaczą jej zapewne również po mechanicznym scaleniu akcji, nawet w stosunku 1000:1. Zabieg ten może okazać się równie skuteczny co zaklinanie deszczu przez szamana. Wieszczyłem już na tych łamach, że odwrotny split zadziała krótko, otworzy przestrzeń dla dalszych nieposkromionych spadków. W stosunku do marnych spółek zero ma znaczną siłę przyciągania.
Komentatorzy zwracają uwagę na poboczne aspekty problemu. Pierwszym jest ochrona inwestorów mniejszościowych. Przykro mi to napisać, ale ochrona inwestorów często bywa mało skuteczna – zwłaszcza gdy chodzi o ochronę ich praw przed nimi samymi. Pracownik Millennium DM wystrzelił z grubej rury: (wprowadzane przez GPW) „rozwiązanie jest lekko absurdalne i noszące znamiona systemu nakazowego. Groszówki czy złotówki, jaka to różnica" (cytuję za „Parkietem" z 4 XII). Otóż różnica jest znaczna. Mam rachunek w Millennium DM i teraz obawiam się, czy nie zamienią mi na nim złotych na grosze, skoro dla nich to żadna różnica – a dla mnie przecież spora. Krytycznie odezwało się także Stowarzyszenie Inwestorów Giełdowych, może specjalnie na tę okazję założone. Ktoś zwraca uwagę na koszty scalania akcji, ponoć znaczące w budżetach biedniutkich spółek groszowych.
Nie sympatyzuję z tymi spółkami. Wiele z nich tanieje od zawsze, niektóre z wysokich poziomów, a fatalnego trendu zapewne nie uda się odwrócić. Mirosław Kachniewski przypomniał, że jedne spółki potaniały do parteru z powodu złego zarządzania, inne jednak zeszły tam celowo, dokonując splitów akcji – „i to wydaje się szczególnie niepokojące. Wynika z tego, że niska wycena akcji może być dla spółki i jej inwestorów czymś atrakcyjnym" (cytuję za „Parkietem" z 5 XII). Przyznaję: nie rozumiem motywów inwestorów uczestniczących w rozpaczliwych emisjach śmieciowych, które w teorii prowadzą do podniesienia kapitału, a w praktyce spychają notowania w dół.
Problem wcale nie polega na tym, ile akcja kosztuje, lecz na tym, w jakiej cenie jest ona emitowana! Niech sobie jedna akcja kosztuje 10 tysięcy złotych, druga 10 groszy. Niech nawet ta sama akcja kosztuje to setki złotych, to znowu marne grosze: przypadek Petrolinvestu świadczy, że „falowanie i spadanie, falowanie i spadanie" to nie wymysł zespołu Maanam, lecz proces rynkowi dobrze znany. Chodzi o to, by zatrzymać fatalną praktykę emitowania groszowych walorów. Niektóre spółki chyba nie zajmują się niczym innym jak tylko produkcją papierów. Degeneracja rynku jest ceną, jaką płacimy za fundamentalny błąd, za kurzą wyobraźnię ustawodawcy, który w 2003 r. lekkomyślnie znowelizował Kodeks spółek handlowych, obniżając minimalną wartość nominalną akcji z bezpiecznego poziomu 1 złotego na bardzo ryzykowny poziom 1 grosza.