Od tygodnia rynek odrabia wcześniejsze, przesadzone nieco spadki. Giełda zbyt emocjonalnie zareagowała na podane w połowie miesiąca dane o lipcowej inflacji. Doszło do tego skrajne wyprzedanie, zarówno wśród inwestorów zagranicznych (co robili ostatnio GDR-owcy, widać było choćby na TP SA), jak i indywidualnych (wystarczy przejrzeć listę dyskusyjną Parkietu). W ciągu tygodnia indeks WIG20 podniósł się o 5%, zatrzymując się jednak w strefie oporu w okolicy 1900 pkt. Rynek znajduje się więc w punkcie, z którego może pójść zarówno w górę, jak i w dół, a ostateczny kierunek trudno przewidzieć. Patrząc na giełdę i poszczególne branże z perspektywy makroekonomicznej, widać zarówno plusy, jak i minusy. Od kilku miesięcy spada realna dynamika podaży pieniądza, a w lipcu br. realne płace były niższe niż w lipcu 1999 r. Z pewnością odbija się to na popycie krajowym i zyskach wielu spółek produkujących na rynek lokalny. Z wyników handlu zagranicznego wyczytać można z kolei ożywienie eksportu, co zresztą widać od dwóch kwartałów w wynikach eksporterów. Patrząc na fundamenty poszczególnych sektorów trudno na dzień dzisiejszy o jakiś sensowny motyw inwestycyjny. Z drugiej strony, po niedawnych spadkach, przy takiej ilości pieniądza czekającego na zainwestowanie dalsze zniżki wydają się niezbyt prawdopodobne. W tej sytuacji lepiej czekać na dalszy rozwój wydarzeń, choć wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że po kilku sesjach korekty i po posiedzeniu RPP rynek znów może podejść do góry.
PAWEŁ HOMIŃSKI
PTE DOM