O korelacji między parkietami w Warszawie i Nowym Jorku, w ostatnim czasie, po raz kolejny, mówi się coraz więcej. Nadal jest ona silna. Inwestorzy handlujący akcjami w Polsce bardzo często w swoich decyzjach biorą pod uwagę wyniki notowań indeksu giełdy elektronicznej NASDAQ.
Pomimo tego bezkrytycznego powielania sytuacji trudno, co prawda, oczekiwać by zmiany indeksów polskich były równie dynamiczne co amerykańskich. Obserwatorzy tego ostatniego mogą zauważyć bardzo dynamiczne ruchy - indeks NASDAQ potrafi, coraz częściej, zmienić swoją wartość o kilka procent (w środę np. nastąpił spadek o ponad 5,5%, w czwartek przez pierwsze cztery godziny handlu spadło o kolejne 4%), spółki natomiast wchodzące w skład tego indeksu zmieniają wartość o kilkanaście, a nieliczne nawet o kilkadziesiąt procent. Nic więc dziwnego, że ostatnie dynamiczne (ale na szczęście jednodniowe) ruchy cen powoli przestają robić wrażenie. Trudno powiedzieć jak mógłby zareagować rynek gdyby trend tych ruchów przez kilka kolejnych dni był ten sam, a dynamika pozostawała równie wysoka. W przypadku spadków najprawdopodobniej zaowocowałoby to rozpoczęciem silniejszej deprecjacji, czy wzrosty spowodowałyby wzrost wartości akcji na całej giełdzie? Jest to raczej wątpliwe. Choć z pewnością sektor IT byłby w takim przypadku uprzywilejowany.
Pewien czas temu na rynku dominowało powiedzenie, że gdy Wall Street kichnie to polska giełda ma już katar. Pozostaje więc mieć nadzieję, że ani w Stanach Zjednoczonych giełdy nie kichną, ani tym bardziej polska giełda nie będzie miała kataru. Czy na odchrząkiwaniu się skończy, czy jednak pojawić się może trwalsza i groźniejsza infekcja...
Mariusz Łada DM BOŚ SA.