Te dwa czynniki sprawiały, że już przed sesją było wielce prawdopodobne, że tego dnia nie wydarzy się nic szczególnego. Te oczekiwania zyskały potwierdzenie w rzeczywistości. Wczorajsza sesja była jednym wielogodzinnym oczekiwaniem na końcowy fixing.
Siłą rzeczy wahania w wąskim zakresie zmian, jakie odbyły się w okolicy piątkowego zamknięcia, nie są w stanie zmienić oceny rynku. Ta pozostaje umiarkowanie optymistyczna. Optymizm jest daleki od wersji „hura”, ale jednak przyznaje przewagę kupującym. Wynika to z tego, jak przebiegały zmiany cen w ubiegłym tygodniu, a w szczególności w piątek.
Czy będzie to skutkowało dalszą zwyżką, to już jest inna sprawa. Okoliczności zdają się sprzyjać zwyżkom, ale wcale nie przesądzają, że te zwyżki się faktycznie pojawią.
Koniec maja wzmaga oczekiwania na coś, co niektórzy nazywają letnią zwyżką cen. Pod lupę możliwość takiej zwyżki wziął ostatnio Mark Hulbert. Przemielił on dane zmian indeksu średniej przemysłowej DJIA od roku 1896. W związku z tym, że analitycy różnie oznaczają wspomnianą letnią zwyżkę, uznał, że będzie zasadne, by liczyć zmiany indeksu od końca maja do najwyższego zamknięcia w ciągu kolejnych trzech miesięcy. Tym sposobem sprawdził, na ile zasadne jest mówienie o szczególnym znaczeniu okresu letniego.
Jak się okazało, średnio w okresie tych trzech miesięcy indeks zyskiwał 5,3 proc. Nieźle, choć Hulbert szybko dodał, że biorąc pod uwagę inne trzymiesięczne odcinki uzyskiwało się wynik 5,2 proc. Tym samym efekt uzyskany w lecie nie różni się od innych w roku, a tym samym nie ma podstaw, by mówić o wyjątkowości tych miesięcy. Ba, gdyby dane brać od roku 1940, to średni wzrost od końca maja do najwyższego zamknięcia w trakcie kolejnych trzech miesięcy wyniósł już tylko 4 proc.