To jest dobry czas na weryfikację przeświadczenia, że zarabianie na rynkach finansowych to łatwa rzecz. Skala przeceny w USA ma znamiona paniki. Prezydent Obama twierdzący, że „my wszyscy jesteśmy AAA" świetnie do tego pasuje. Indeks spadające o 6-7 proc. naturalnie szybko zostały „wytłumaczone". To decyzja reakcja na decyzję agencji S&P o obniżeniu ratingu długu Ameryki. Jeśli to jest główny motyw przekazu, to znaczy, że tak naprawdę komentatorzy nie wiedzą, co się dzieje. W swoim mniemaniu uważają to za porażkę, bo przecież zawsze powinni wiedzieć „dlaczego". Czy faktycznie rynki tracą na wartości tak silnie po pojawieniu się decyzji, która była oczekiwana? Przecież S&P nie zaskoczył rynku swoim działaniem, ale była to prosta konsekwencja wcześniejszej zapowiedzi. No wiec, może to jednak coś inne stoi za tą przeceną? Niektórzy podkreślają, że to nadal ten sam kryzys, a po prostu skończyła się korekta zbudowana na nadziei. Zdaniem innych, Amerykę czeka teraz „stracona dekada", gdyż mniej więcej tyle czasu zabierze jej pozbieranie się z tego, co rozpoczęło się w 2007 roku. To i tak nieźle w porównaniu z perspektywami dla Grecji, która relację długu do PKB podobną do obecnej polskiej ma szansę osiągnąć w okolicy 2035 roku. Tylko, że USA to nie Grecja. Od USA nadal wiele zależy w skali globalnej. Przewlekła choroba tak dużej gospodarki miałaby fatalne skutki dla gospodarki globu. Czy kraje rynków wschodzących są w stanie być przeciwwagą? Wydaje się, że zbyt wiele na ich barki spadło. One mogą stać się liderami, ale za jakiś czas. Być może to właśnie tak ciąży na rynkach akcji.
Ciąży niepewność. Nie ma jasnego obrazu, co faktycznie dzieje się z gospodarką amerykańską. Dane makro nie są jeszcze alarmistyczne. Nawet mówienie o nowej fali recesji wydaje się przedwczesne. Niemniej już teraz pojawiają się głosy, by Fed „coś zrobił i to już!". Temat nowego programu luzowania ilościowego wypływa niczym pomarańczowa bojka i kole w oczy. Czy druk pieniądza ma być remedium na wszystko? Poza tym, jaka ma być tego skuteczność? Cena pieniądza i tak jest niska. Każdy kolejny taki zryw monetarny ma mniejszą skuteczność. Rezerwy z tym zakresie się wyczerpały. Po co komu nawet tani pieniądz, jak nie ma perspektyw, by go odpowiednio zainwestować? Przecież luzowanie ma za zadanie pobudzenie rynku pracy. To jest główny motyw. Podtrzymywanie wycen akcji ma znaczenie, ale mniejsze. Wygląda na to, że gospodarka amerykańska przechodzi właśnie test swoich faktycznych możliwości. Jeśli się nie załamie, to zbuduje zaufanie, które później będzie procentować.