W pierwszym przypadku otrzymaliśmy pozytywną niespodziankę, bo okazało się, że dynamika PKB w II kw. wyniosła 4,3 proc. wobec oczekiwań na poziomie 4,1–4,2 proc. Większa dynamika wzrostu cieszy, choć należy pamiętać, że nie zmienia to faktu zbliżającego się spowolnienia. Z punktu widzenia polityki pieniężnej nieznacznie szybszy wzrost PKB nie ma większego znaczenia. Z punktu widzenia rynków finansowych również publikacja nie była szczególnie wpływowa. Wyceny właściwie nie zmieniły się po pojawieniu się danych. Dane mają znaczenie propagandowe dla rządu, co już wczoraj na Twitterze wykorzystywał minister finansów. Wczorajsza publikacja sprawia, że cały rok może się zakończyć wzrostem o ok. 4 proc. Problemem nie jest jednak to, jak zachowywał się PKB w II kw., ale jak będzie się zachowywał w II połowie roku. Po lipcowych danych widać pewne ostudzenie. Obserwowane spowolnienie wzrostu w USA i strefie euro odciśnie swoje piętno także w Polsce. Przy czym z opóźnieniem.

Popołudniowa publikacja wskaźnika nastrojów amerykańskich konsumentów miała już wpływ na wyceny. Oczekiwano, że wskaźnik wyniesie 52 pkt, a tymczasem jego wartość spadła do 44,5 pkt. Niewątpliwie duży wpływ na to miał fakt silnej przeceny na rynku akcji, jaka pojawiła się w I połowie sierpnia. Warto się więc zastanowić, czy w takiej chwili nadawanie dużego znaczenia wskaźnikom nastrojów ma sens. Zauważmy, że mamy tu do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. Rynek akcji spada, co psuje nastoje wśród Amerykanów, co widać po wartości wskaźnika, a niska wartość wskaźnika jest przyczyną osłabienia notowań na rynku akcji. Wychodzi na to, że wczorajsze osłabienie notowań pod koniec sesji jest reakcją na wcześniejsze osłabienie.

Moim zdaniem wskaźniki nastrojów nie powinny być obecnie głównymi przesłankami przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Ich niska wartość nie musi wcale dotyczyć faktycznych skłonności do konsumpcji.

Nastroje są tylko nastrojami. W przyszłym miesiącu będą już zapewne lepsze.